Każda podróż do dalekiego kraju daje nam możliwość poznania nie tylko topowych atrakcji turystycznych znanych z okładek przewodników albo ukrytych perełek wymienianych na backpackerskich forach internetowych, ale też dużych i mniejszych miast, w których będziemy albo przejazdem tylko przez chwilę, albo na kilka dni.
Jadąc do Kolumbii trzeba liczyć się z tym, że przynajmniej jedno z tych trzech dużych miast odwiedzimy: Cartagenę, Medellin lub Bogotę, choćby dlatego, że trudno będzie się w inny sposób do Kolumbii dostać. Jest mało prawdopodobne, a właściwie niemożliwe, że dojedziecie lądem z Panamy (przesmyk Darien) lub z Wenezueli (chwilowo nie ma takiej opcji, ogólnie Wenezuela to problematyczny kierunek). Ewentualnie możecie dostać się z Peru rzeką (z Iquitos, 3 dni Amazonką), albo z Brazylii- także rzeką (z Manaus), albo drogą z Ekwadoru, jednak wszystkie te opcje nadal są raczej niszowym rozwiązaniem. Pozostają samoloty, które z Europy latają do Cartageny (z Amsterdamu), Medellin (z Madrytu) i oczywiście do Bogoty. A ponieważ byliśmy w tych trzech miastach, postaramy się trochę o nich opowiedzieć.
Bogota. Nigdy więcej.
Bogota- położenie i klimat
Niestety- Bogota jest na naszej liście miast, do których nie chcemy już nigdy wracać. Stolica Kolumbii jest ogromna (aglomeracja to jakieś 9 mln. mieszkańców) i ma specyficzny rozkład urbanistyczny „oparty” o góry. Niefortunnie starówka, centrum i większość atrakcji są właśnie w tej „górskiej” części, a wszystko inne, co istotne, czyli lotnisko i dwa terminale autobusowe, jest dokładnie po drugiej stronie, czyli najdalej jak się da.
W związku z położeniem dość wysoko w górach klimat w Bogocie również taki sobie. Zwłaszcza, jeśli zimą się szuka ciepełka. W porównaniu z resztą Kolumbii jest tam po prostu chłodno. Dla nas Polaków może mniej, ale mimo wszystko, jeśli jesteśmy nastawieni na pogodę jak u nas w lipcu to owszem, ale nie w Bogocie – tutaj będzie raczej zimna majówka.
Bogota- transport
Dodatkowo Bogota jest bardzo zakorkowana. W niedzielne popołudnie wyjazd ze starego miasta (dzielnica Candelaria) na terminal autobusowy (Terminal del Sur) trasą o długości około 12 km zajął nam 1,5h. I to tylko dlatego, że kierowca taksówki miał obiecaną premię, jeśli zdążymy złapać nasz autobus.
A jak z transportem publicznym? W Bogocie nie ma metra, co z pewnością ma wpływ na to, że korki są dramatyczne. Są co prawda autobusy, ale na potrzeby zwiedzania miasta, zwłaszcza z dziećmi, raczej nie polecamy tego środka transportu.
Jest Uber i przeróżne taksówki- środek transportu tani, ale dość trudny bo korki i czasy dojazdu j.w. Nie zawsze też uda się Wam znaleźć kierowcę, który będzie chętny na kurs. W niedzielne popołudnie żaden Uber nie chciał nas w piątkę zabrać z Candelarii na terminal autobusowy. Fuksem udało nam się złapać jakieś mikre taxi wprost z ulicy, a kierowca jechał jak szatan, żeby nas dostarczyć na czas.
Tydzień później w sobotę przy terminalu del Norte praktycznie nie było opcji na złapanie czegokolwiek – taksówki wszystkie były pełne, a na Ubera czekaliśmy 50 minut.
Bogota- bezpieczeństwo
Bogota jest potencjalnie średnio bezpieczna. Nie jest to specjalnie odkrywcze stwierdzenie i jadąc do Kolumbii trzeba brać pod uwagę różne trudne incydenty, które mogą się wydarzyć. Nam nic się nie stało, ani nawet nie mieliśmy żadnej próby rabunku lub scamu, ale bardzo się pilnowaliśmy.
Dość powiedzieć, że w dzielnicy Candelaria na ulicy można spotkać patrole wojskowych z karabinami, które pojawiły się tam po napadach na turystów.
Kawałek dalej, nieopodal kolejki na Monserrate, przy kościele Nuestra Senora de Egipto, w sobotni poranek przypadkowy ochroniarz podszedł do nas i stanowczo odradził nam dalsze zwiedzanie tej okolicy, mówiąc, że tu nie jest bezpiecznie. Albo taksówkarz, który kazał pozamykać okna, gdy przejeżdżaliśmy przez jakąś podejrzaną ulicę. Nie są to jakieś straszne sprawy, ale jednak w innych miastach nic takiego nas do tej pory nie spotkało.
Trzeba się pilnować, pewnie nawet bardziej niż gdzie indziej.
Bogota- atrakcje
Łącznie spędziliśmy w Bogocie niecałe 48 godzin i to raczej z przymusu, ale wrażenia mamy nieszczególne (ze względu na wszystko co powyżej). Raczej zaliczamy to miejsce do kategorii pt. „uciekać stamtąd jak najszybciej”.
Miasto jest ogromne, ale dość standardowe. Na centralnym placu (oczywiście Bolivara) znajdziecie katedrę, a obok knajpki i stragany, gdzie można kupić pamiątki wykonane z bezwartościowych wenezuelskich pieniędzy.
Z atrakcji miejskich, które pozwolą nam zająć czas spędzany np. na przesiadce na inny samolot, polecamy wybrać się do światowej sławy Muzeum Złota (Museo del Oro de Bogota). No, to jest miejsce,, które naprawdę robi wrażenie, bo ostatecznie Kolumbia złotem stała i stoi. To tu w końcu narodziła się legenda mitycznego El Dorado. Skąd? Tego wszystkiego dowiecie się właśnie w tym muzeum. Eksponaty są absolutnie niesamowite i powalające, a tyle złota nie widzieliśmy chyba nigdzie. Szczególne wrażenie robi złoty pokój oraz najcenniejszy chyba eksponat- mała tratwa Muisca przedstawiająca rytuał „mianowania” nowego wodza. Jeśli się Wam uda, spróbujcie odwiedzić muzeum w niedzielę- wejście jest wtedy darmowe.
Jeśli macie chwilę dłużej i chcecie wyjechać poza miasto, polecamy wycieczkę do Katedry Solnej w Zipaquira. To zaledwie 40 km od Bogoty i autobusem da się to przebyć w pół godziny. O Zipaquira napisaliśmy już osobny artykuł- zajrzyj!
Medellin. Mógłbym tam wrócić.
Drugim miastem, także pod względem wielkości w Kolumbii, jest Medellin. Miasto o bardzo złej sławie za sprawą Pablo Escobara, oraz wtórnie przez serial Narcos na Netflixie. Miasto, które po latach noszenia tytułu najniebezpieczniejszego miasta w najniebezpieczniejszym kraju na świecie zmieniło się (i nadal się zmienia) nie do poznania.
Medellin- transport miejski
Medellin położone jest w górach, tak jak Bogota, ale jednak inaczej. Wzniesienia są niższe, więc jest cieplej, a miasto umiejscowione jest w dolinie między nimi. I na samych górach też. Aby to wszystko ze sobą jakoś skomunikować, wybudowano metro, wytyczono linie tramwajowe i autobusowe, a tam, gdzie było zbyt stromo, zbudowano kolejki linowe oraz ciągi ruchomych schodów.
Wszystko to spięto w jeden sprawny system komunikacji miejskiej, gdzie na jednym bilecie za mniej niż równowartość 3 zł możemy przejechać dwiema liniami metra, a następnie przesiąść się do kolejki linowej i jechać jeszcze 6 kolejnych przystanków oglądając z góry całe miasto. Bardzo polecamy ten sposób zwiedzania, zwłaszcza jeśli na zapoznanie się z Medellin nie macie dużo czasu.
Medellin- atrakcje
Co jeszcze można tam robić poza jeżdżeniem kolejką górską? Atrakcji jest sporo, ale chyba dwie najbardziej znane, rozpoznawane i polecane, choć zupełnie od siebie różne to zwiedzanie Comuna 13 i Plaza Botero.
Comuna 13 to kolorowa, tłoczna i pozytywna dzielnica, która kiedyś była slumsem i miejscem w którym nigdy w życiu byście nie chcieli się znaleźć. Strzelaniny, narkotyki i brutalne obławy policji razem z trupami na ulicy- tak wyglądała Comuna 13 jeszcze 30 lat temu.
Dzisiaj to miejsce przechodzi rewitalizację, trwa rozkwit streetartu i ogólnie wrażenia są tylko pozytywne. Widać, że mieszkańcy bardzo starają się odmienić oblicze dzielnicy, choć o ciemnej przeszłości nikt tu nie zapomina. Jeśli chcecie, miejscowi oprowadzą Was po zakamarkach dzielnicy, opowiedzą o historii, zrobią sok owocowy, zaserwują lody, sprzedadzą czapeczkę i koszulkę ze słynnym muralem. Dzieje się dużo i wesoło!
Drugie miejsce to Plaza Botero- plac w samym centrum miasta. Na świeżym powietrzu można tam obejrzeć bardzo charakterystyczne rzeźby „grubasów” autorstwa Fernando Botero. Miejsce ciekawe, ale trzeba uważać, bo w końcu to nadal Medellin! Byliśmy tam w grudniu po południu (konkretnie to 25. grudnia), już po wizycie w Comuna 13 i było tam sporo mało przyjemnych typków, którzy nagle jakoś tak dziwnie zaczęli się o nas „ocierać”. Zdecydowanie z ulgą po 15 minutach poszliśmy w stronę metra.
Z niezwykłych atrakcji poza Medellin, choć powiedzmy, że „w okolicy” polecamy jeszcze Guatape i Piedra del Penol.
Oddalona o jakieś półtora godziny jazdy miejscowość może się pochwalić wyjątkowym „obiektem”. Miejscowi mówią, że to meteoryt, choć w rzeczywistości jest to wielki granitowy monolit, który pojawił się tam nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i pośród płaskiego otoczenia wyrasta nagle na 200m w górę. Można na niego wejść po 650 schodach i jest to pół godziny wyczerpującej, acz wartej wysiłku wspinaczki. Piękne widoki z góry gwarantowane.
Bilet na górę w cenie około 25zł (grudzień 2021), dojazd z Medellin taksówką dla 5 osób to w obie strony około 200zł. Można łapać autobus (znacznie taniej) z dworca w Medellin, ale my nie mieliśmy czasu. A jak się nie ma czasu to się płaci i żałuje, że w tej pięknej okolicy nie można zostać dłużej. Niech to, że w okolicy Guatape najbogatsi Kolumbijczycy budują swoje luksusowe wille, będzie wystarczajacą reklamą.
Na koniec jeszcze jedna uwaga dotycząca Medellin. Miasto to ma dwa lotniska: stare, małe (EOH), w zasadzie w środku miasta, blisko i dobrze skomunikowane, oraz duże, międzynarodowe (MDE), obok miejscowości Rionegro. Tutaj dojazd zajmie nawet 1h z centrum Medellin i będzie kosztował dużo więcej. Jeśli więc planujecie loty wewnątrz Kolumbii i macie lecieć z/do Medellin, warto poszukać najpierw połączenia z/do EOH. Oszczędzicie w ten sposób czas, a niekiedy i pieniądze.
Kartagena. Przyjemne zaskoczenie.
Kartagena (Cartagena de Indias) to trzecie co do wielkości miasto w Kolumbii, zupełnie inne od wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy i co opisywaliśmy.
Zostawiliśmy je sobie na sam koniec naszej podróży, trochę z wyboru (w końcu po 3 tygodniach chcieliśmy wygrzać się na plaży), trochę z konieczności (bo mieliśmy lecieć do Panamy, a z Kartageny było bezpośrednie połączenie w akceptowalnej cenie). A z racji tego, że już wcześniej byliśmy już na Karaibach, wiedzieliśmy czego mniej więcej należy się spodziewać i co może być dla nas problemem.
W Internecie można przeczytać, że jest to mocno skomercjalizowane miejsce nastawione na turystykę i na wyciągnięcie od gringos jak największej liczby dolarów. My to przeczytaliśmy i zdecydowanie nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań.
Oczywiście, widać na każdym kroku masę turystów z USA, ogromne hotele wzdłuż plaży, a tam dosłownie chmary naganiaczy wciskających za bezcen a to drinki, a to przekąski, a to thai masagge. Niestety, często robią to w sposób agresywny i wymuszający opłatę za wszystko co się da.
Do tego opisy napadów, kieszonkowcy, drożyzna w restauracjach i liczne ubogie dziewczyny z Wenezueli chcące zapoznać bogatych znajomych z dolarami. No cóż… idealne miejsce na kilka dni odpoczynku dla takiej rodziny jak nasza, zwłaszcza w najgorętszym okresie w roku, czyli między Świętami a Nowym Rokiem.
Mając to wszystko na uwadze wiedzieliśmy, że w samej Kartagenie spać nie chcemy i poszukaliśmy sobie noclegu poza miastem. Znalazło się dla nas mieszkanie w Mazanillo del Mar, co było dobre i niedobre zarazem.
Nie wdając się w szczegóły finalnie uznajemy, że jednak znaleźliśmy się za daleko od wygodnego dostępu do Ubera w kierunku do Cartageny. Chociaż powrót z miasta nie stanowił problemu, wystarczyło taksówkę łapać na ulicy i negocjować stawkę przed odjazdem i tak było trudno. Mieszkaliśmy bowiem w miejscu gdzie nie było absolutnie niczego, nawet sklepów i knajp.
Plus był taki, że przynajmniej za bardzo nikt nas na naszej plaży nie zaczepiał. Mogliśmy też zostawić rzeczy na brzegu bez obaw, że ktoś nam podprowadzi kapelusz czy gacie. Poza nami kąpało się może 10-15 osób. A jak nam się już znudziło w naszej wiosce, to jechaliśmy do miasta, które nas zaskoczyło!
Cartagena- atrakcje
Mieliśmy do zagospodarowania 3 dni w okolicy Kartageny. Po przestudiowaniu opinii w Internecie szybko skreśliliśmy najbardziej znane atrakcje. Odpadł tzw. wulkan Totumo (kąpiel błotna w stożku ziemi zwanym wulkanem, naciągaczy na pęczki). Odpadły też Playa Blanca (naciągacze, brud, drożyzna), Islas Rosario (Wyspy Różańcowe – trochę za daleko i za drogo, pod koniec podróży budżet był wydrenowany) i zostało nam w sumie samo miasto.
Zdecydowaliśmy, że będziemy je zwiedzać przy pomocy autokaru hop-on/hop-off, co chociaż trochę pozwoli nam uniknąć przegrzania w upale w centrum miasta, gdy każdy normalny człowiek siedzi na plaży. Cena wydawała nam się akceptowalna, a ostatecznie nawet zbieg okoliczności (zepsuty autobus) sprawił, że bilet jednodniowy przedłużono nam o 24h. Mieliśmy dwa dni autokarem ze zwiedzaniem starego miasta w cenie jednego!
Co zapamiętaliśmy z Kartageny? Stare miasto jest naprawdę urokliwe. Panama City (Casco Viejo) i Havana się nie umywają (celowo podajemy 'podobne’ miejsca).
Jest czysto i kolorowo, przepiękna architektura, mało naganiaczy czy innych ludzi żerujących na turystach. Cieniście, zielono, ładne kościoły – naprawdę można spacerować wiele godzin. Podobnie dzielnica Getsemani zaraz obok – równie ładna, spokojna. Zamek (Castillo de San Felipe) sobie darowaliśmy – były duże kolejki i różne covidowe obostrzenia.
Zapamiętaliśmy też przejazd przez dzielnicę białych jak śnieg apartamentowców i hoteli, ot taka ciekawa pętla autobusem bez dachu.
Cartagena- gdzie zjeść
Pierwszego dnia nasz wybór w Getsemani to włoska restauracja Trattoria Di Silvio. Wiemy, że chodzić do włoskiej knajpy w Kolumbii to lekka przesada, ale po wielu, wielu dniach słabego jedzenia czasem człowiek chce iść zjeść coś dobrego, na dobrych składnikach, a na koniec dostać porządne espresso. Di Silvio stanął na wysokości zadania!
Drugiego dnia – najlepsze jedzenie podczas całej naszej podróży: Cancha Restaurante. O mamo jakie to było dobre – dzieci dostały to co chciały z karty (był i hamburger i sushi), a my zjedliśmy najlepsze ceviche w naszym życiu. Niestety nie do odtworzenia w Polsce ze względu na brak składników.
Tak oto kończymy nasze skromne zestawienie odwiedzonych w Kolumbii miast. Chyba zdecydowanie widać, że pojechaliśmy tam po naturę, a miasta były tylko chwilowymi przystankami, prawda?