Marzysz o tym, żeby zobaczyć Rapa-Nui (Wyspę Wielkanocną) i znane na całym świecie kamienne rzeźby ale nie masz czasu ani pieniędzy żeby tam lecieć? Jesteś przypadkiem w Kolumbii? Świetnie się składa. Jedź do San Agustin! To prawdziwa kolumbijska perełka. Niesamowite miejsce, a ciągle jeszcze mało znane i nieskomercjalizowane, które na pewno Cię zachwyci. To jak? Jedziemy?
Parque arqueológico de San Agustín
Najpierw trochę geografii i ogólnych wiadomości.
Miejsce, do którego Was zabieramy, to dużych rozmiarów park archeologiczny w pobliżu miejscowości San Agustin, w departamencie Huila w Kolumbii. Obejmuje największą kolekcję rzeźb megalitycznych i pomników religijnych w Ameryce Łacińskiej, uznawany jest też za największą na świecie nekropolię.
O samych rzeźbach wiemy tyle, że powstały w latach 5-400 n.e. Łączy się je z kulturą ludności San Agustin, a ich pochodzenie i funkcja pozostają do końca niewyjaśnione, także z powodu faktu, iż znaczna część z nich pozostaje nieodkryta. Sam Park Archeologiczny San Agustin został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1995 roku. Tyle mówi Internet.
Nasz przewodnik opowiadał nam także, że same rzeźby miały różne funkcje, ale przede wszystkim były przedstawieniami osób zmarłych i pogrzebanych w danym miejscu. Dlatego każda ze znalezionych dotąd postaci, a jest ich w granicach 600 (!) jest inna od pozostałych. Różnią się wielkością, bo te najwyższe mają nawet około 5m, różnią się strojem, ułożeniem rąk lub atrybutami. Można więc bez problemu odróżnić posąg przedstawiający szamana, który zjada dziecko (jako symbol składania w ofierze) od jego żony zaraz obok, która dzieci piastuje (zakładam, że to jednak nie te same dzieci:).
Już sama ta tajemniczość nam wystarcza do tego, żeby się w San Agustin poczuć się jak w filmie o Indiana Jonesie!
San Agustin- mało znana atrakcja turystyczna
Przyznam, że przed wyjazdem do Kolumbii nigdy o San Agustin nie słyszeliśmy. Nawet planując wyjazd trudno nam było znaleźć konkretne informacje, a w Internecie próżno szukać przewodników po tym miejscu. Pewnie dlatego nie wpisaliśmy San Agustin na żadną listę miejscówek do obowiązkowego odwiedzenia. A szkoda by było!
Dwoją drogą to dziwne, że mając takie dziedzictwo z listy UNESCO Kolumbijczycy nie promują tego miejsca dużo bardziej. Niestety, jak to bywa, czynnik ludzki przez lata komplikował sprawę.
Po pierwsze, przez długi czas okolice San Agustin były terenem aktywności albo karteli narkotykowych albo różnych bojówek paramilitarnych, więc zwyczajnie się tam nie jechało, bo było to niebezpieczne.
Po drugie, jak już zrobiło się bezpieczniej to lokalna ludność skutecznie blokowała różne inicjatywy przychodzące z Bogoty, które w teorii miały bardziej wypromować te archeologiczne skarby. Dość powiedzieć, że bardzo zaawansowane plany „wypożyczenia” kilku rzeźb na tematyczną wystawę w stolicy kraju zostały skutecznie zablokowane przez miejscowych. Dla nich to święte dziedzictwo, które nie powinno być naruszane ani ruszane na żadne wycieczki. Popularność dla nich jest widać mniej istotna.
Jak dojechać do San Agustin?
Niestety San Agustin jest daleko od wszystkiego, dalej to chyba tylko Amazonas i Llanos.
Najszybszym sposobem dotarcia w to miejsce będzie samolot z Bogoty do pobliskiego Pitalito, ale przynajmniej w grudniu 2021 ceny za lot w jedną stronę przekraczały 300zł od osoby. Jeśli Wam się spieszy – ta opcja może być jakimś wyjściem. Można ewentualnie lecieć do Neiva albo Cali, ale to raczej wersja pośrednia, bo nadal pozostaje do przejechania wielogodzinna trasa samochodowa.
Druga możliwość dotarcia to autobus. Jak na Kolumbię jest to dość droga atrakcja. W grudniu 2021 za bilet Pitalito-Bogota (12h jazdy) płaciliśmy ok. 100zł za osobę w jedną stronę. Podróż jest wygodna, ale niemiłosiernie się dłuży. Drogi w Kolumbii nie należą do najlepszych, a częste remonty, korki i ukształtowanie terenu sprawiają, że w czasie w którym z Wrocławia można dojechać do Mediolanu, w Kolumbii pokonamy zaledwie 500 km.
My do San Agustin dotarliśmy metodą hybrydową: autokar Bogota-Neiva (6h), następnie minivan Kia Neiva-Pitalitio (5h)- w Nievie odwiedzaliśmy jeszcze pustynię Tatacoa (zobacz artykuł)– a w końcu minivan Pitalito-San Agustin. Tak, przyznajemy, dużo jest z tym zabawy. Ale są też autokary nocne, więc jak ktoś chce można 12h przespać w autobusie i nie marnować całego dnia na podróż. Jednocześnie odradzamy wynajem auta i jazdę we własnym zakresie.
Bilety autobusowe online można zarezerwować na stronie redbus.com, działa świetnie.
Gdzie spać i dlaczego w Masaya
Samo miasteczko jest całkiem spore. Domy w centrum pomalowane na biało z zielonymi okiennicami, kościół, plac, sklepy i wszystko co normalnie można spotkać w takich miejscach. Testowaliśmy nawet czy da się kupić guzik do spodni, który niespodziewanie odpadł. Da się!
Nie ma dworca autobusowego (jest w wiecznej budowie), więc centrum komunikacyjne znajduje się nieopodal głównego placu, po prostu na skrzyżowaniu dwóch ulic. Bez problemu złapiecie tam taksówkę po mieście, busik w dowolne miejsce w okolicy, a także kupicie bilety na autokar.
W samym San Agustin jest kilka hosteli i hotelików, a także kwatery prywatne. My z nich nie korzystaliśmy, ale przy okazji robienia prania w pralni byłem w Hostal Bambu. Wygląda dobrze, mówią po angielsku i mają bardzo dobre opinie.
My natomiast zdecydowaliśmy się skorzystać z czegoś zupełnie nieszablonowego. Ktoś wpadł na pomysł, aby zrobić hostel/hotel na wzór afrykańskich chat i żeby było jeszcze ciekawiej, nazwał go Masaya. W ten sposób trafiliśmy do Masaya Experience San Agustin.
Masaya to niezwykłe miejsce. Można wybierać spośród pokoi różnej wielkości, jest także opcja zaklepania pojedynczego łózka w pokoju zbiorowym. Nasze dzieci były zachwycone opcją spania na łózkach piętrowych, z których każde miało swoją roletę, żeby odciąć lokatora od pozostałych współspaczy. Teren jest duży, domków sporo (chyba około 18), do tego pięknie położony teren z widokiem na dolinę rzeki Maddalena. Można się porelaksować na specjalnej siatce, można spędzić czas w „świetlicy” urządzonej w największej chacie- tam ping pong i bilard, a także restauracja i bar.
Dodatkowo Masaya oferuje szereg atrakcji, które można wykupić u nich po bardzo dobrych cenach: zjazdy na linie, rafting, a także piesze lub konne eksplorowanie okolicy.
Aby odwiedzić więcej punktów z rzeźbami można sobie zrobić trekking, choć warto mieć mapę, bo oznakowanie jest takie sobie. My skorzystaliśmy z innej opcji, którą proponowała nam Masaya i zrobiliśmy sobie wycieczkę konną. (!!!)
I był to z naszej strony prawdziwy wyczyn techniczny, bo oprócz krótkich i sporadycznych przejażdżek na festynach, które w swoich życiu nasze dzieci zaliczyły może z 2 lub 3 razy, to do tej pory z końmi nie mieliśmy doświadczenia. Nie umiemy wsiadać, powozić, skręcać ani zatrzymywać. Bardziej nieporadni jesteśmy chyba tylko na nartach.
Jednak przejażdżka konna była od dawna marzeniem naszych dziewczyn, a wiadomo czego zakochany rodzic nie zrobi dla swoich bombelków (haha!!!).
Gdy więc nadarzyła się okazja, postanowiliśmy zrobić niespodziankę Adzie z okazji jej 9 urodzin i wykupić taką wyprawę konną dla całej rodziny, co z pewnością daleko wykraczało nawet poza te najbardziej śmiałe marzenia naszej najmłodszej córki.
Opcji na wynajęcie koni i przewodnika jest bardzo dużo. Masaya hotel zorganizował dla nas konną wyprawę w 4 archeologiczne miejscówki za 100zł od osoby. W cenie konie z przewodnikiem i prawdziwe końskie camel trophy! Nie wiem czy w Polsce za te 100zł byłoby parę okrążeń po wybiegu, może jakiś kłusik po kwadracie. My jeździliśmy 6 godzin po ekstremalnym dla nas górskim terenie jadąc na tych koniach raz w górę raz w dół (stromo!) po wszystkich chyba rodzajach terenu, łącznie z przeprawianiem się przez koryto rzeki, gdzie nasze zwierzęta wsadzały w błoto swe tylne nogi aż do zada!
O tak, o tym, co jest „kids friendly” w różnych regionach świata musimy z pewnością popełnić jakiś artykuł na blogu.
Dość powiedzieć, że nasze dziewczyny były przeszczęśliwe, a my totalnie wymordowani, ale pełni wrażeń. Warto było, nawet mimo tych siniaków i bólu tyłka, który nas nie opuszczał jeszcze przez kilka dni.
Gdzie zjeść?
W naszym hostelu Masaya była bardzo dobra restauracja z różnymi ciekawymi potrawami kolumbijskimi i europejskimi, ale zwyczajnie było tam trochę za drogo jak na nasze możliwości.
Niewątpliwie pewną atrakcją San Agustin jest możliwość skosztowania dań z grilla, a konkretnie królika (conejo) i świnki morskiej (cuy). Restauracje z tymi specjałami są przy drodze z parku archeologicznego do miasta.
Z mniej ekstremalnych miejsc polecić można ryż smażony (dużo i tanio) (na początku Calle 5, ulicy prowadzącej z miasta do parku) albo wegańską restaurację Massala food (też Calle 5). Jest też fajna kawiarnia Bici Cafe, gdzie skosztujcie regionalnej kawy i kupicie ją sobie na pamiątkę (duże i małe opakowania, ceny bardzo dobre!).
A jak macie ochotę na coś słodkiego, to przy Calle 5 po lewej stronie idąc w stronę parku (prawie pod koniec miasta) są domowe piekarnie z różnymi ciastami – torta de banana rewelacyjne, prawie gorące ciasto prosto z pieca w cenie 1zł za kawał ciacha 10x10cm.
Zwiedzanie parku archeologicznego
Zanim przejdziemy do zwiedzania ważna informacja: w Kolumbii raczej nie funkcjonuje coś takiego jak informacja turystyczna. Jeśli widzicie takie miejsce (w San Agustin, albo w Kartagenie, albo gdziekolwiek) to jest to po prostu prywatna agencja, która tak Was będzie informować, żebyście skorzystali z ich usług. Uwaga na to, bo San Agustin można bez problemu ogarnąć samemu.
Główny park archeologiczny jest tuż za miastem, ale trzeba się do niego wspinać pod górę wzdłuż drogi. Lepiej złapać z miasta taksówkę (albo nawet z ulicy, po drodze do parku), koszt to ok. 5-10 zł. W drodze powrotnej jest z górki, więc można iść spacerem do miasta (zwłaszcza, że o taksówkę będzie w tę stronę trudniej).
Wstęp do samego parku nie jest bardzo drogi, obcokrajowcy płacą ok. 50 zł, dzieci do 12 lat – gratis. Przy wejściu można wynająć sobie ekstra przewodnika, ale można też zwiedzać we własnym zakresie i my tak zrobiliśmy. Kompleks jest duży, nam obejście całego terenu zajęło prawie 3h. Bilet uprawnia też do wejścia do innych wykopalisk w okolicy, a jest ich sporo. To, o którym napisaliśmy jest największe.
Podsumowując…
San Agustin na tak, jeśli:
- chcesz zjechać z głównego traktu turystycznego w Kolumbii i zobaczyć coś, czego nie ma gdzie indziej,
- lubisz cmentarze, starożytne grobowce i tajemnice,
- chcesz pojeździć na koniu po ciekawym archeologicznie terenie.
San Agustin na nie, jeśli:
- masz napięty harmonogram wyjazdu i miałbyś się telepać 12 godzin z Bogoty tylko po to,
- oczekujesz efektu wow, którego nigdy nie dała Ci sterta kamieni,
- byłeś/aś na Wyspie Wielkanocnej i poniżej tego poziomu nie schodzisz,
- nie lubisz klimatów Indiany Jonesa i małych, lekko zapadłych miasteczek.