Miało być podróżniczo, ale w obecnym stanie niemocy będzie bardziej kulinarnie. W końcu uprzedzaliśmy, że jesteśmy żarci. A poza tym to nasz blog, to kto nam zabroni? Ale spoko, podróżniczo też będzie. Jak tylko mój mąż oderwie się od filmiku o rozbieraniu świni na części.
Aby uniknąć totalnego zdziczenia wychodzimy na spacery po krzakach, bagnach i innych odludnych miejscach, w których nie możemy chuchać ludziom prosto w twarz. Okazuje się jednak, że wspaniałe okolice Wrocławia mają do zaoferowania znacznie więcej emocji niż tylko to. Na przykład stary, lekko się rozpadający most kolejowy, po którym z przyjemnością przeszliśmy się tam i z powrotem.
Nie wiem, czy widzicie nasze eleganckie stroje, ale to niedziela była, więc nawet na poniewierkę trzeba się stosownie ubrać.
Motywy podróżnicze możemy już więc uznać za odhaczone w tym tygodniu :)), pora na kulinarne.
W Wielkim Poście mam solidne postanowienie podjęcia postu od słodyczy, z którego zwalnia mnie tylko święto niedzieli. A wiadomo, że jak matka pości to cała rodzina sprzyjać jej w tym musi, bo:
a) tak ją kochają, że chcą wesprzeć,
b) bez niej nikt nic słodkiego nie przygotuje.
Odpowiedź sobie wybierzcie wedle uznania:))
Z powyższych pobudek niedziela jest więc dla nas obecnie dniem wyczekiwanym z jeszcze większą niecierpliwością, bo wiadomo, że będzie SŁODKIE!
A według mnie słodkie musi obecnie spełniać dwa podstawowe warunki: 1) dać się szybko zrobić, 2) być pyszne, bo w końcu mam strzał tylko raz w tygodniu.
I taki jest właśnie poniższy przepis na
ciasteczka z masłem orzechowym i kawałkami czekolady
Mamy takiego pana Bogdana, który raz w tygodniu, zawsze we wtorki około godziny 10.00, przywozi nam do domu paletę świeżych kurzych jaj. Kochany facet, z gatunku „serdeczny twardziel ze wsi”, co to nie mówi do mnie inaczej niż „kochanie”.
Jakiś czas temu pan Bogdan, który zawsze ma dla nas jajka, choćby dla innych klientów miało nie starczyć, został poczęstowany ostatnim ciasteczkiem, zrobionym z jego jajek ;)) No dobra, w przepisie jest jedno jajko, ale wtedy to chyba było ostatnie jajko na szlaku, które nam jeszcze w domu zostało.
Po tygodniu mamy znowu wtorek, przyjeżdża pan Bogdan i od drzwi pyta: „Kochanie, co tam było w tym ciastku?! Ono było boskie!!! Jajek chyba dużo, masło..?? No rany, co tam było, bo wygląda niepozornie, a myślałem, że zjem z talerzykiem!!!”
Panie Bogdanie, otóż muszę Panu wyznać, że ciastko dla Pana zrobił nie kto inny, a Kubuś Puchatek! A przepis na nie zamieścił w takiej małej, niepozornej książeczce o podwieczorkach. Jeśli Pan chce, to napiszę w skrócie.
składniki:
kostka miękkiego masła (co do tego się Pan nie mylił!),
200g cukru (w przepisie jest 200g zwykłego i 50g trzcinowego, my dajemy tylko 200g trzcinowego i wystarczy),
szklanka mąki (może być pszenna, może być bezgluten, np. ryżowa),
1 jajko (przepraszam, że tylko jedno od Pana!),
pół łyżeczki sody oczyszczonej,
100g masła orzechowego (daję trzy kopiaste łychy, na oko),
1 gorzka czekolada porąbana na kawałki.
jak zrobić:
Bardzo prosto- wrzucić wszystkie składniki do michy i zmiksować, najlepiej niezbyt dokładnie. Potem łyżką nakładać na blachę porcje jakie Pan chce (nam wychodzą pomiędzy piłeczką do ping-ponga a dużym kauczukiem) i piec 8 minut w 180 stopniach. Nie radzę przeciągać pieczenia, bo straci Pan szanse na uzyskanie efektu delikatnego ciągnięcia się środka.
No i po wszystkim jeszcze trzeba dokładnie wylizać łyżkę, łopatki od miksera, miskę, a nawet blat stołu. A po gotowych ciastkach to zapewniam, że wyliże Pan najmniejszy okruszek. Polecam wypróbować w kolejną niedzielę!