Lot samolotem to dla mnie coś magicznego i niesamowitego. Nie ważne czy to An-225, czy mój najmniej ulubiony Boeing 777, czy mały regionalny samolocik. Dla wielu latanie to tylko sposób premieszczania się, a dla mnie coś bardzo wyjątkowego. Dlatego z tym większym smutkiem obserwuję pustki na polskim niebie. To samo na mapach flightradar24.com :((
Ale skoro mamy takie czasy, może warto trochę powspominać… Macie ochotę na lotnicze opowieści (z krypty;))?
Pierwszy lot samolotem. Status: nieudany
Było ciepłe lato, choć trochę padało… Nie, zaraz, nie ten blog!
Było to w sierpniu, gdzieś pomiędzy 2006 a 2009 rokiem. (Edit od Marty: 2007). W związku z moimi urodzinami Marta (edit od M.: moja najukochańsza żona, która zgaduje moje myśli marzenia, zanim jeszcze pojawią się w mojej głowie!) postanowiła zrobić mi niespodziankę. W czasach „przed erą social media” musiała się mocno natrudzić, żeby wszystko znaleźć i zorganizować (Marta: oj żebyś wiedział!, musiałam szukać w Telegazecie!).
A ja niespodzianek nie lubię prawie tak samo mocno jak rollercoasterów (o czym już pisaliśmy TU). (od Marty: no tego to ja akurat wtedy nie wiedziałam…)
No więc moja wspaniała żona wsadziła mnie w samochód, usiadła za kierownicą i ruszyliśmy w nieznane. Ujechaliśmy może 5 minut, gdy spytałem dokąd jedziemy. I od tego momentu sprawy potoczyły się szybko, a można to zrekonstruować mniej więcej tak:
M: mam dla Ciebie niespodziankę:))
R: hmm… jaką???
M: lot samolotem nad Wrocławiem! (*)
R: […]
M: cieszysz się???
R: nie wsiądę do żadnego samolotu!!!
M: ale jak to, wszystko umówione, będzie fajnie!!
R: nie, nie zgadzam się, zawracamy!
I zawróciliśmy w ciszy do domu.
(Edit od Marty: nie no, teraz to ja muszę wkroczyć w tę opowieść. Czy Wy sobie wyobrażacie, jak się wtedy poczułam?! tygodnie grzebania w telegazecie i tajnego zdzwaniania się, żeby mężul w drodze powiedział że nie chce?! nosz do cholery!)
W ten oto sposób zabiłem swoją szansę na prywatny lot samolotem i pooglądanie Wrocławia z góry. Na własne życzenie….A może to miał być szybowiec? (Marta: o tak, to miał być szybowiec. Nie powiedziałam Ci tego mężu?)
Ten prawdziwy pierwszy lot samolotem
Kilka lat minęło zanim mogłem pomyśleć o poprawie mojej sytuacji samolotowej. W międzyczasie zbiegło się ze soba kilka sprzyjających okoliczności:
- nastąpił mocny rozwój tanich linii lotniczych: Ryanaira i WizzAira,
- urodziła się nasza Tosia,
- zacząłem nieco więcej zarabiać
- i mieć za co kupić bilety na „tanie linie”
- zacząłem aktywnie brać udział w forum na portalu fly4free.
Kumulacja tych wszystkich zdarzeń przywiodła nas do momentu, gdy na początku 2011 roku odstawiliśmy Tosię do dziadków i pognaliśmy na katowickie lotnisko.
Naszym celem był Londyn. Jak przystało na żółtodzioba taniego latania musiałem jakimś magicznym programem wynaleźć najtańszą trasę… i wyszło nam, że do Londynu polecimy z ekspresową przesiadką gdzieś w środku lasu w Szwecji (lotnisko niby-Sztokhom, czyli Skavsta).
Czy miałem cykora? Pewnie. Marta miała za sobą kilka lotów na konferencje naukowe i pewnie się ze mnie śmiała, ale mi do śmiechu nie było. Pamiętam przede wszystkim to uczucie, gdy pilot zwiększa ciąg silników i rozpoczyna się start. To przyjemne wciskanie w fotel.
Pamiętam też, że zdziwiło mnie, że jest strasznie głośno w czasie lotu.
I pamiętam, że lądowanie nie było szczególnie miękkie…
Ten drugi pierwszy lot samolotem
Trzeba też z kronikarskiego obowiązku wspomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu z cyklu „na wyjeździe zawsze, ale to zawsze, musi być jakaś odpałowa akcja”.
W 2013 roku wybraliśmy się z 10-miesięczną Adą w naszą pierwszą prawdziwą podróż. Daleko, do Brazylii. W programie Rio, plaża, wodospady Iguazu itp. Ola i Tosia zostały w Polsce, przekazywane między babcią i prababcią oraz drugimi dziadkami (Ola miała wtedy 2 lata, Tosia 4).
Jak sobie teraz pomyślę, że w cenie 2 biletów do Rio udało nam się później polecieć całą piątką do USA, to żal mi du*ę ściska, ale człowiek taniego latania uczył się powoli i dużym kosztem.
Wracając do Brazylii…
W programie mieliśmy zwiedzanie wodospadów Iguazu, na które dolecieliśmy lokalnymi liniami. Na miejscu lądowisko i dźwięk startujacych i lądujących helikopterów, które już znaliśmy z Rio, gdzie można wykupić komercyjne loty helikopterami z Copacabany nad figurę Chrystusa Zbawiciela.
Marta rzuciła od niechcenia, że „może byśmy sprawdzili cenę?” (znam ten myk…), ale mi pomysł oczywiście nie przypadł do gustu.
A helikopter nadal latał.
Marta ponowiła pytanie.
Powiedziałem, że jak Ada (10 miesięcy!) poleci za darmo i cena będzie rozsądna, to zgoda.
Cena nie była rozsądna, ale ponieważ nie mieli problemu, żeby zabrać się z niemowlakiem na pokład, a do tego ten niemowlak nie płaci, to mój ostatni bastion właśnie runął.
I w ten oto sposób pierwszy raz (i ostatni)(na razie- dopisek Marty) lecieliśmy helikopterem. Widoki – sztos!
Na szczęście wszystko tak szybko się działo (decyzja, płacenie, wsiadanie z maluchem do helikoptera, który tylko przysiadł na lądowisku i rotor mu się kręcił…), że nie miałem czasu na analizę moich standardowych myśli pt.”a co, jeśli spadmiemy?!”.
Momentami było straszno, kiedy helikopter robił zwrot i powstawały przeciążenia. Ale i tak nie żałuję tej odrobiny szaleństwa. /widzisz Kochanie, ze mną nie zginiesz!- zgadnijcie, kto to napisał?:))
A strach przed lataniem?
Czy boję się latać? Chyba tak. Wiem, że statystycznie większą szansę na śmierć mam w ogrodzie podczas obcinania gałęzi z drabiny. Ale jednak w samolocie przytłacza mnie fakt, że wiem, że jestem na środku Oceanu Atlantyckiego i jak zaczniemy spadać to nic z tym nie zrobię, a moich zwłok nigdy nie znajdą.
Przed lotem do Rio naczytałem się sporo o katastrofie A330 AirFrance wracającego z Brazylii do Paryża. Nie muszę dodawać, że nasz wyjazd do Rio realizowaliśmy Airbusami linii AirFrance, z Paryża rzecz jasna?
Dwa miesiące przed naszym wylotem do Azji (pierwszy raz na Daleki Wschód) Rosjanie zestrzelili Boeinga 777, lecącego z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Nie muszę dodawać, że wówczas mieliśmy już bilety z Amsterdamu do Kuala Lumpur, trasa realizowana oczywiście Boeingiem 777?
Mimo tych czarnych myśli, nigdy nie mieliśmy żadnego trudnego incydentu, a lotów mamy grubo ponad 100 za sobą.
Przyznaję jednak, że kilka razy było bardzo niemiło. Były bardzo twarde lądowania we Wrocławiu i jedno w Katowicach, kiedy to myślem, że pilot nie da rady usiąść na płycie lotniska. Tylko tyle.
Czy lubię latać? Uwielbiam! Zarówno ze względu na to, że lecę „gdzieś”, ale także dla samego latania.
Czy tęsknię za tym? Zwykle tak. Z wyjątkiem tych dni, kiedy wracam po kilkudziesięciu godzinach lotu do domu i mam dość na jakiś czas.
A Wy? Pamiętacie Wasz pierwszy lot samolotem?