Weta Cave to druga z atrakcji kojarząca się z filmami „Władca pierścieni” i „Hobbit”, którą odwiedziliśmy w Nowej Zelandii. Pierwszą był „Hobbiton”, a naszą entuzjastyczną recenzję tego miejsca znajdziecie tutaj.
Czy Weta Cave spodobało nam się równie mocno? Czytajcie dalej, o wszystkim Wam zaraz opowiemy!
Co to jest Weta Cave?
Weta Workshop to studio efektów specjalnych stworzone w 1999 roku przez dwójkę szalonych zapaleńców. Ich dokładną historię możecie przeczytać na stronie.
Początki były powiedzmy „mało spektakularne”, a prawdziwego kopa do rozwoju dostali, gdy Peter Jackson zaangażował ich do trylogii „Władca Pierścieni”.
Weta Workshop jako studio jest odpowiedzialne za stworzenie w tych filmach wszystkiego, całego fantastycznego świata opartego na twórczości JRR Tolkiena.
To oni opracowali koncepcję, a następnie wykonali stroje, miecze, całą charakteryzację wszystkich postaci: od hobbitów, którym trzeba było zmienić niewiele więcej niż stopy, po orki, które musieli stworzyc od samego początku. Poza tym do nich należała wizja wszystkich twierdz, bitew, gór, zamków… wszystko, wszystko, co jest fantastycznego w filmach Jacksona, zostało wykonane przez nich.
Od tego momentu studio, dostawało angaż do coraz większej liczby produkcji. Maczali palce w takich filmach jak „Herkules” i „Xena wojownicza księżniczka” (kto pamięta te seriale z młodości?), Avatar, Mulan, aż po ostatnią Diunę.
Jak sami mówią, biorą każdą robotę: w niektórych filmach stworzyli tylko jeden element (np. w „Mulan” tylko miecz głównej bohaterki), w innych robią „wszystko”, a w jeszcze innych, jak w „Diunie”, opracowują koncepcję świata przedstawionego.
Weta Cave to sławny sklep z „cool stuff” wytworzonymi przez Weta Workshop, z dostępną opcją zwiedzania.
Zwiedzanie Weta Cave
Weta Cave ma w tej chwili dwie lokalizacje: studio główne w Wellington i nowopowstałe miejsce atrakcji w Auckland. O tym drugim się nie wypowiem, bo nie byliśmy, ale zdaje się, że koncepcja obu miejsc jest troszkę inna (doczytajcie na stronie).
My odwiedziliśmy lokalizację w stolicy– Wellington, czyli pierwsze, w tej chwili ogromnie rozwinięte studio Weta, gdzie wykupiliśmy ponad dwugodzinne zwiedzanie w cenie 185NZD (ok. 600zł) za bilet rodzinny.
Spodziewaliśmy się naprawdę wiele, bo w tej chwili już całą rodziną jesteśmy fanami Tolkiena i filmów nakręconych na postawie jego powieści. A wejść do studia, gdzie cały ten świat został przeniesiony na ekran? No bajka!
Naszą ekscytację powiększyło otczenie Weta Cave. Na zewnątrz stoją TE kamienne trolle, które biedny Bilbo Baggins napotkał na drodze swojej wędrówki w „Hobbicie”. W sklepie, z którego rozpoczyna się zwiedzanie, witają Cię wszystkie rodzaje broni, jakie widziałeś nie tylko w LOTR, ale także w Tomb Rider czy Terminatorze- możesz sobie kupić łuk Legolasa albo miecz Thorina. I mnóstwo niesamowitych kolekcjonerskich figurek w zabójczych cenach po kilkanaście tysięcy złotych. Do tego owłosione stopy hobbita, a nawet czapka Gandalfa. No super.
A co możemy powiedzieć o samej wycieczce po studio? No tu już niestety było gorzej…
Dowodów nie przedstawię, bo niestety nie można robić zdjęć, ale generalnie mieliśmy poczucie, że wchodząc do w sumie 3 czy 4 pomieszczeń, ledwie liznęliśmy tematu. Przez papierek w dodatku.
W jednej sali były bronie i trochę kostiumów z różnych filmów. Do tego przez szybę mogliśmy zobaczyc nieużywany aktualnie, ale podobno sławny warsztat kowalski, w którym powstają najzacniejsze miecze do filmów.
Przewodnik opowiedział nam też po krótce, jak tworzy się koncepcje stroju lub zbroi- od pomysłu przedyskutowanego z reżyserem po finalną wersję, którą zakładają na siebie aktorzy.
W drugim pomieszczeniu widzieliśmy przy pracy zabawnie wyglądającego pana rzeźbiarza, który w stroju szalonego doktora z „Powrotu do Przyszłosci” tworzył smoki i inne figurki z… folii aluminiowej, wykorzystując do tego zwykłą łyżeczkę!
Ostatnia sala to kilka niewielkich stolików reprezentujących różnych artystów i rzemieślników, odpowiedzialnych za tworzenie efektów specjalnych: były zbroje, tworzenie twarzy, wprawianie ich w ruch, malowanie itp. Niestety, nie było tam nikogo, z kim moglibyśmy porozmawiać.
Na drugą część wyprawy przeszliśmy do prawdziwego studia filmowego. Teraz się zacznie!- pomyśleliśmy. W końcu mieliśmy w głowie zdjęcia z ich strony internetowej, na której widać m.in. małą dziewczynke stojącą oko w oko ze smokiem.
Niestety, wydaje mi się, że to dzieję się akurat w lokalizacji w Auckland. To moje domysły, w każdym razie w Wellington prowadzą nas do wielkiego hangaru, w którym kręcą nową wersję jakiegoś programu telewizyjnego, który był podobno hitem w USA lat 70tych. Zupełnie nas to nie porwało, bo nie była to żadna historia, w której byśmy widzieli o co chodzi: 7 chłopców ratujących świat w rakiecie, która ukrywa się pod wielkim basenem w luksusowej willi.
Mogliśmy pooglądać makiety willi i ruchomego basenu, a nawet statki komiczne. Ale szczerze? Bardziej zachwyciły mnie pojazdy latające z „Gwiezdnych Wojen”, które parę miesięcy temu ogladałam na wystawie w jednym z wrocławskich supermarketów.
I… to właściwie koniec wyprawy. No dobrze, na koniec można sobie jeszcze zrobić zakupy w sklepie, który zwiedza się nawet z większą fascynacją niż samo Weta Cave.
Nie porwało. Nie polecamy. W porównaniu z „Hobbitonem” kompletnie bez rewelacji. Jeśli macie pół dnia w Wellington, lepiej iść do zupełnie darmowego muzeum „Te Papa” i tam dać się zachwycić.