Na parę tygodni przed podróżą, nasi przyjaciele, którzy zresztą nigdy na Kubie nie byli, w ramach dobrych rad wysłali nas do restauracji La Habana we Wrocławiu, żebyśmy się spotkali z właścicielką- panią Albą, Kubanką od lat mieszkającą w Polsce, i spróbowali od niej wyciągnąć jakieś informacje, których nie ma w internetowych przewodnikach. Ponieważ na spotkanie z Jose Torresem, kubańskim muzykiem, zresztą aktualnie też wrocławianinem, nie mieliśmy szans, uznaliśmy, że to dobry pomysł.
Oczywiście nie interesowało nas wtedy jak żyją Polacy na Kubie, tylko jak żyją Kubańczycy na Kubie, ale jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, dokąd nas ta wiedza zaprowadzi.
Poszliśmy więc do La Habany, gdzie pani Alba, serwując nam przy okazji kubańskie przysmaki, dała nam kontakt do Macieja. Czy Maciej to też Kubańczyk? Tym razem Was zaskoczę- nie! A właściwie w połowie. W połowie Kubańczyk, w połowie Polak :)) Macieja można by określić jako Robin Hooda, co to biednym rozdaje… Jego misją jest nieść pomoc Polkom, które od lat żyją na Kubie i, co tu dużo mówić, klepią straszliwa biedę, a nasz MSZ o nie nie dba. Skąd się wzięły na tej egzotycznej wyspie?
Podobno w większości stąd, że wyjechały z Polski dawno, dawno temu kierując się porywem serca i przyjeżdżając na Karaiby za kubańską miłością swego życia. I nie jest to taki rzadki przypadek jak by się wydawało, bo takich kobiet Maciej ma pod swoją opieką około 50!
Żyją one na nasze w skrajnym ubóstwie mając do dyspozycji nierzadko tylko emeryturę wynoszącą w przeliczeniu około $4 miesięcznie. Tak, nie przejęzyczyłam się- $4 MIE-SIĘCZ-NIE! Maciej pomaga im np. robiąc paczki na święta (jak w Polsce kiedyś!) lub dając pracę. Generalnie raczej stosuje metodę “dać wędkę” zamiast “dać rybę”.
Tym sposobem poznaliśmy Joannę. Nasza przewodniczka dopiero od pewnego czasu oprowadza wycieczki, wcześniej pracowała jako księgowa w jakimś państwowym (rzecz jasna) przedsiębiorstwie, ale ledwo dało się z tego wyżyć. Ma nastoletnią córkę, której ojciec się zwinął, a jej zostały po nim zasądzone na dziecko alimenty na – połowa jego pensji, czyli w przeliczeniu na dolary jakieś $4.
Joanna ma też na utrzymaniu mamę. Mama poznała kubańskiego męża w Polsce (za czasów PRLu bratni naród kubański przyjeżdżał do nas na studia) i przyjechała za nim do tego raju na Ziemi. Niestety mąż szybko się zwinął, zostawiając Polkę z małym dzieckiem w nowej, rewolucyjnej rzeczywistości. Mama Asi nigdy do kraju nie wróciła, zrobiła studia prawnicze na Kubie i pracowała całe życie w zawodzie, aby teraz na emeryturze mieć równowartość właśnie rzeczonych $4 na miesiąc.
Maciek pomaga Asi jak się da. Jej córka dostała z Polski komputer do nauki, a Asia odpracowuje go jako przewodniczka. Pewna trudność polega jednak na tym, że nie mieszka w Hawanie, tylko 100 km od stolicy, dlatego wstaje o 5 rano aby dojechać do miasta, oprowadza wycieczki do wieczora i około północy jest w domu.
Jej marzeniem jest wybudować dom. Betonowy. W tej chwili mieszkają z córką i mamą w domku z desek, gdzie jedynym w miarę wytrzymałym miejscem jest łazienka – ilekroć przychodzi huragan, we trzy chronią się właśnie tam. I barykadują materacami z łóżka. A ten wymarzony dom to taki mały, 30-40 metrów kwadratowych, byleby z cegły. Na przykład taki jak na zdjęciu obok.
I co z tego wszystkiego wynika, powiedziałby ktoś? Co mi z tego jak żyją Polacy na Kubie, skoro to tysiące kilometrów ode mnie? W sumie to na takie pytanie trudno odpowiedzieć, bo wszystko zależy od indywidualnej wrażliwości. Dla nas na tamten moment podróży wiele rzeczy z kubańskich realiów stało się bardziej zrozumiałych. I nie ukrywam, że nagle jakoś kolejny raz przypomnieliśmy sobie, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Takich lekcji chyba nigdy za wiele.