No właśnie, to jest bardzo dobre pytanie. Po co ruszać się z domu, skoro wszyscy wiedzą, że podróże z dziećmi to totalna mordęga. No właśnie, ja też w sumie tak myślę. Szczerze mówiąc to o wiele bardziej wolałabym jechać w świat tylko z Rafałem, bez wleczenia za sobą tych trzech szkodników w ogonie. Ale nie mam wyboru i to jest w sumie najkrótsza odpowiedź na pytanie zawarte w tytule. Można już więcej nie czytać.
Tytułem wstępu
Jakby jednak ktoś chciał brnąć dalej to trochę rozwinę temat, ale pozwólcie, że najpierw zarysuję Wam naszą sytuację, bo w sumie to jeszcze mało się znamy.
Jesteśmy z Rafałem małżeństwem od prawie 15 lat. Z tego 3 lata mieliśmy wolne, a potem się zaczęło. I to na własne życzenie! Nikt nas oczywiście nie ostrzegał, że powrotu do dawnego naszego życia nie będzie. A przynajmniej nie przez najbliższych kilkadziesiąt lat (o matko!). I tak- walczymy o to, żeby ten okres skrócić do niezbędnego minimum. Serio! Na boku kredensu w kuchni już wycinamy pionowe znaki niczym więźniowie z Alcatraz, żeby oznaczyć ile to już lat za nami.
Nie żebyśmy nie kochali naszych dzieci. Kochamy je. Serio. Nawet bardzo. Ale nie tak bardzo jak siebie. I święty spokój. Chodzi o to, że…hmm.. Mieliście kiedyś do czynienia z trzema wygadanymi i bardzo głośnymi dziewczynkami na małej powierzchni? One nie biorą jeńców! Chłopaki podobno się biją, co czasami wydaje mi się lepszym rozwiązaniem niż to, co robią nasze dziewuchy. Na co dzień spokojne- czytają książeczki i kolorują kolorowanki, pytają „Mamusiu, jak Ci jeszcze mogę pomóc?” lub „Tatusiu, chcesz jeszcze herbatki?”.
Jeśli myśleliście, że to na serio, to tym razem nie. Nasze dziewczyny spędzają czas na rozwiązywanie problemów przez kłócenie się i darcie. Oszczędzę Wam drastycznych szczegółów. Wystarczy, że powiem, że hałas, krzyk i stres naprawdę może być większą torturą niż ból…
Ale serio, że je kochamy.
W każdym razie teraz może lepiej rozumiecie, dlaczego ryjemy te kreski na boku kredensu. Ada, najmłodsza, ma 7 lat, czyli zostało nam jeszcze jakieś 11. Pewnie najgorszych, bo wchodzą powoli w wiek nastoletni.
Okej, to po co w sumie te podróże z dziećmi? Czy nie lepiej siedzieć doma i zagryźć zęby? Nie, bo my nie z tych, co idą na łatwiznę!
Po pierwsze- jeździmy z dziećmi, bo nie lubimy iść na łatwiznę
Moglibyśmy siedzieć w domu, ale z nas ambitne typy i lubimy sobie utrudniać życie. Poza tym, tak szczerze, to łatwiej się znosi tortury, gdy człowiek ma ładny widok za oknem. Na przykład na jakąś rajską plażę albo dajmy na to wulkanik, co zaraz wybuchnie…
Po drugie- w podróży nasze córki sprawują się lepiej niż w domu
Serio. Chyba działa tu jakiś mechanizm pt. „Zawierty przeciwko światu”. W każdym razie tak w podróży funkcjonują nasze dzieci, co zauważyliśmy już dawno i staramy się wykorzystywać tak często, jak to tylko możliwe.
Dziewczyny są dla siebie milsze, pomagają sobie nawzajem taszcząc plecaki, wpychając pupę siostry na drzewo w dżungli, gdy sama nie umie wejść, a akurat uciekamy przed jaguarem (a nie, w sumie to jaguar też chodzi po drzewach) albo dzieląc się jedną porcją pizzy, gdy na więcej już pieniędzy brak. Pisałam już chyba, że podróżujemy budżetowo?
Po trzecie- podróże z dziećmi to świetna szkoła charakteru. I dla nich i dla nas.
W podróży dziewczyny muszą być bardziej samodzielne i odważne, żeby poprosić o sok po angielsku, którego się nie zna (dżus, plis!). Muszą nauczyć się pilnować swoich rzeczy, bo ciuchów na wyjeździe jest ograniczona ilość- jak zgubią piżamę, to drugiej nie da się wyciągnąć z szafy. I nie mogą grymasić przy jedzeniu, bo nic innego nie będzie.
Nierzadko byliśmy w sytuacji, gdy po długiej i trudnej podróży człowiek cieszy się po prostu, że może położyć głowę na poduszce, nawet, gdy musi dzielić tą poduszkę z siostrą (w domu- zapomnij!).
W podróży codziennie mamy szkolenie z uważności, z ostrożności i z savoir-vivre’u wobec siebie i wobec miejscowych. Cieszymy się, że było śniadanie. Niedobre, ale było.
Po czwarte- poznajemy świat
Wiem, w sumie oczywista oczywistość dla większości z Was. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że ktoś jedzie na wakacje i nie rusza się z hotelu all inclusive albo łyka tę wersję rzeczywistości, którą mu ten hotel zaprezentuje. Widzieliśmy to w kubańskim Varadero- to jak wyglądała nasza rzeczywistość na mieście z lokalsami, a jak ogrodzona rzeczywistość luksusowego hotelu, to były dwie różne Kuby. I nie chcielibyśmy zmienić tej wersji, nawet gdyby nas było stać.
Może już gdzieś tam się Wam obiło o uszy lub oczy, że nasze dwie młodsze- Ola i Ada uczą się w systemie edukacji domowej. Oznacza to z grubsza, że to my z Rafałem jesteśmy odpowiedzialni w całości za ich naukę. I niestety ubolewam, ale nie możemy realizować jej w trybie 24h w podróży. Wtedy te wszystkie opowieści o wielorybach, słoniach, ludziach w Azji czy afrykańskiej sawannie, o klimacie, geografii Ameryki, pustyniach, tradycjach przodków, o Dzikim Zachodzie i organizacjach charytatywnych w Indiach mogłyby być realizowane na żywo, a nie z tych nędznych podręczników, nudnych jak flaki z olejem.
A z doświadczenia 5 lat edukacji domowej widzę, że co się raz zobaczyło to się już nie odzobaczy, a na pewno lepiej do główki wejdzie.
Po piąte- człowiek wraca inny
Ale wiecie co? Punkt 4 jest kłamstwem, bo my wcale nie po to jeździmy, żeby je uczyć. To się dzieje w sumie by the way. Poza tym- tak szczerze- ile może się nauczyć 10-miesięczne dziecko, które rodzice wloką do Brazylii. Przecież Ada po latach nawet nie pamięta, że tam była!
I w ogóle to nie o to nam chodzi, żeby one cokolwiek pamiętały (chociaż w sumie teraz od 10-letniej Tośki trudno jednak czegoś nie wymagać). One dzięki podróżom się zmieniają. Inaczej patrzą na świat, są bardziej otwarte, na ludzi, na inność, nic ich nie dziwi, nie uciekają od ludzi o innym kolorze skóry, nie peszą się na dźwięk języka, którego nie rozumieją. Podróżowanie jest jak wirus, który je zaraża i sprawia, że chcą więcej- więcej wrażeń, inności, więcej spotkań z ludźmi i nowych doświadczeń. Bez podróży by się to nie udało.
Po szóste- zawiązujemy silne relacje
Nie bez przyczyny mówi się, że najlepszych przyjaciół poznajemy w biedzie. Zapewniam Was, że nic tak nie zacieśnia relacji jak wspólna niedola tułaczki na drugi koniec świata.
Mieliśmy okazję poznać się wzajemnie i to na co nas stać w sytuacjach wykraczających daleko poza strefę komfortu. I liczymy na to, że po takiej lekcji dzieci nas na starość nie kopną w dupę. Chociaż kto wie, może zadziała to odwrotnie? Ryzyk-fizyk. Najwyżej będziemy je straszyć zza grobu…
Po siódme- nie mamy wyboru i podróże z dziećmi to konieczność
Czyli wracamy do tego, co od początku było prawdą. My z Rafałem kochamy podróżować i jest to choroba w nas w gruncie rzeczy nieuleczalna. Jak to mówią- następne stadium to urlop bezpłatny. A że te kreski na kredensie ryją się powoli i zostało nam jeszcze kilkanaście lat z okładem, to po prostu nie chce nam się czekać, aż będziemy sami. A wiecie jak trudno jest załatwić opiekę do dzieci na dwu-trzytygodniowy urlop? Nikt z nimi na tyle nie zostanie!
W młodości próbowaliśmy tego rozwiązania i gdy Ada miała niecałe 2 latka, Ola jakieś 3, a Tosia w okolicy 5,5 pojechaliśmy sami na dwa tygodnie do Malezji. Było super, a powrót do tego domku na plaży na wyspie Koh Lipe będzie chyba pierwsza rzeczą, jaką zrobimy gdy Ada nam powie, że się wyprowadza. Dziadkowie jedni i drudzy, których udało nam się na ten długi czas opieki zaangażować i zgrać ze sobą tez w sumie nie narzekali. Dzieci były wtedy słodziutkie i w sumie przewijanie pupci Adusi to na pewno było ich marzenie.
Ale po tamtej podróży obiecaliśmy sobie, że nigdy więcej nie polecimy na tak długo i tak daleko sami. Możecie się śmiać, ale wyobraziliśmy sobie po prostu jak nasz samolot spada, a nasze dzieci zostają sierotami zdanymi na łaskę teściowej (jednej lub drugiej). W krótkich podróżach jakoś jednak ryzyko jest mniejsze, albo chociaż nam się tak wydaje i jesteśmy spokojniejsi. I tak oto podróże z dziećmi stały się naszym stylem życia.
I nie, nie tęskniliśmy w tej Malezji ani trochę.
EDIT Rafała: I tak, czas zweryfikował tę naszą obietnicę i przytrafiło nam się lecieć za ocean bez dzieci. Grunt to konsekwentne trzymanie się raz obranych postanowień, również jeśli chodzi o podróże z dziećmi (lub bez) :))