Hydropolis, czyli wrocławskie „muzeum wody” było w naszej rodzinie miejscówką wielce kontrowersyjną. Parę lat temu gdy powstało, było określane we Wrocławiu mianem „fanaberii władz miasta” (by tak rzec delikatnie). Bo kto to widział, żeby z niedomykającego się budżetu miasta, w którym brakuje na szkoły, przedszkola i drogi, pakować 60 milionów w obiekt, którego „niezbędność” w mieście jest co najmniej wątpliwa?! Po stronie tych, którzy zarzekali się, że ich stopa nigdy w Hydropolis nie postanie, był także mój Mąż.
I dwa tygodnie temu musiał wszystko odszczekać.
Zacznijmy od tego, że nie zawsze się we wszystkim z Rafałem zgadzamy. Wbrew Jego opinii, ja nigdy nie miałam problemu z tym „wodnym marnotrawstwem” jak bywa nazywane Hydropolis. Być może dlatego, że jako baba sama nie mam problemu z wydawaniem pieniędzy na rzeczy niekoniecznie „niezbędne”, a konieczność wydatków, zwłaszcza na wspomnienia, wrażenia i naukę, zawsze sobie jakoś uzasadnię.
Dlatego Hydropolis już odwiedziłam parę lat temu z Tosią. Może nie byłyśmy w tłumie pierwszych zwiedzających nową atrakcję miasta, ale byłyśmy. Chociaż poza wirującą na starcie kulą ziemską, niewiele pamiętałam, bo ja jednak głowę mam słabą i z pamięcią kiepściutko.
Stąd pewnie wynika fakt, że szukając jakiegoś ciekawego miejsca, do którego moglibyśmy zabrać moich rodziców w ramach niespodzianki z okazji Dnia Babci i Dziadka, kompletnie o Hydropolis nie pomyślałam.
Hydropolis- co to takiego?
O tej wrocławskiej atrakcji przypomniała mi dopiero koleżanka, zapytana o miejsce, które spełni kilka warunków brzegowych:
- będzie „pod dachem”- wiadomo, to jednak styczeń, a warunki pogodowe miały być nieszczególne,
- będzie atrakcją dla dużych i małych, gdzie dobrze będą się czuły i dzieciaki, i dziadkowie i my- rodzice,
- nie będzie wymagało dużo chodzenia, albo chociaż będzie miało miejsca/miejsce, gdzie będzie można zrobić choć krótki przystanek- to akurat nie ze względu na dzieci, ale na dziadka, który ma problemy z biodrem i nie może za długo chodzić bez przerwy,
- będzie nowością dla znacznej części rodziny, bo nie bardzo lubimy chodzić kilka razy w to samo miejsce, chyba, że nas totalnie zaczaruje,
- nie zabije nas cenowo, czyli za bilety dla siedmiu osób zamknie się w kwocie 100-150 zł.
Okazało się, że Hydropolis nie spełnia tylko jednego z tych warunków. Ale o tym na końcu artykułu :))
Po pierwsze- cena
Jeśli jesteście rodziną wielodzietną tak jak my, a na dodatek jeszcze z Wrocławia, a dokładniej mówiąc- płacącą podatki we Wrocławiu, to wizyta w Hydropolis nie szarpnie Was mocno po kieszeni.
Od listopada 2019 w naszym wspaniałym mieście działa program „Nasz Wrocław 365”, który w zamian za rozliczenie pita (Brada Pitta:) we Wrocławiu daje darmowe wejścia do pięciu topowych atrakcji- wśród nich jest także Hydropolis. (Jeśli jeszcze nie zarejestrowaliście się w programie i nie macie aplikacji, koniecznie zajrzyjcie tutaj). Oszczędność to nie mała, bo na „dorosłym” bilecie zyskujecie 27 zł, dla dwójki rodziców- gratis 54 zł!
Rafał i ja skorzystaliśmy z tej opcji. Dla dziadków z dwójką dzieci chcieliśmy kupić bilet rodzinny (2+2) za 72zł, a dla trzeciej dziewczynki bilet dla posiadacza Karty Dużej Rodziny za 15 zł. Jednak miły pan w kasie, poproszony o wybranie dla nas najkorzystniejszej cenowo opcji, tak zachachmęcił z biletami, że w rezultacie zapłaciliśmy za wszystkich nie 87 zł, ale chyba jeszcze z dychę taniej. Wielki plus za pomocność i działanie dla dobra klienta!
Po drugie- atrakcje
Wrocławskie „muzeum wody” to miejsce absolutnie niesamowite. Ja z Tosią już wiedziałam, czego się spodziewać, bo ciężko zapomnieć tę wielką, wirującą już na starcie kulę ziemską w tajemniczym, ciemnym pokoju, ale reszta rodziny została powalona na łopatki. Ochom i achom nie było końca!
Trudno wymienić wszystkie atrakcje, które na Was czekają w tym miejscu, ale chciałam wspomnieć choć kilka z nich:
- kilkumetrowy wir wodny, którym można sterować,
- niesamowita, multimedialna opowieść o początkach wody we wszechświecie i na naszej planecie,
- replika batyskafu, którym Piccard i Walsh jako pierwsi w historii zeszli na dno Rowu Mariańskiego- jej autentyczność i realistyczność potwierdził w Hydropolis sam Don Walsh!
- interaktywne części wystawy poświęcone wodzie, jej znaczeniu w życiu człowieka, organizmom żyjącym na dnie oceanów, wrocławskim wodociągom (bardzo ciekawa!), pierwszym odkryciom geograficznym i inżynierii wodnej. Nie, to na pewno jeszcze nie wszystkie!
- przewygodna strefa relaksu (niestety bardzo oblegana i trzeba stać parę minut w kolejce do leżaczka. Chciałoby się więcej, ale z drugiej strony rozumiem, że nie mogą całego obiektu zamienić w plażę.)
Wszystkiego możecie dotknąć, wszystkim możecie przesuwać, wszystkiego możecie doświadczyć.
Jest więc i makieta Wrocławia, pokazująca w jaki sposób położenie miasta nad Odrą kształtuje jego układ. Jest interaktywna mapa miasta, która daje obraz tego w jaki sposób rzeka wpływa na różne aspekty życia w tym miejscu świata. My spędziliśmy chyba z 15 minut bawiąc się ekranem i sprawdzając np. w jaki sposób powódź tysiąclecia zalała miasto. Sprawdzaliśmy tez oczywiście, czy teraz nasz nasz dom jest w strefie zagrożenia (a jakże!).
Bawiliśmy się przednio odgadując, gdzie zużycie wody jest większe per capita: we Wrocławiu czy w Miami, w Singapurze czy w Dubaju? Rozwiązywaliśmy zagadki dotyczące zjawiska kamuflażu u morskich stworzeń. Obserwowaliśmy wirujące „płatki śniegu”. Dziewczyny łączyły atomy, ucząc się o ich różnym ustawieniu w lodzie, parze wodnej i wodzie w stanie płynnym. Moc atrakcji, duża dawka nauki, a przede wszystkim kapitalna zabawa. I nawet nie zauważyliśmy, jak zleciały nam trzy godziny!
Ach! Jedyne co nie działało, a czego bardzo żałuję, to drukarka wodna przy wejściu do muzeum. Atrakcja to nie lada! Niestety, w sezonie zimowym (do kwietnia) wyłączona, co jest uzasadnione ze względów technicznych, ale i tak żal.
Po trzecie- czas spędzony wspólnie
Przyznam, że zawsze mam stracha przed robieniem prezentów moim Rodzicom. Chociaż może teściom większy :))
Parę lat temu zaliczyliśmy bowiem epizod, gdy w ramach podziękowań za pomoc wszelaką porwaliśmy Dziadków na jednodniowy wypad po Londynie. Wcale nie chodziliśmy dużo- ot, raptem trochę po Tower i trochę po Muzeum Historii Naturalnej. Jednak nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, że mój Tata ma aż tak poważne kłopoty z biodrem i że chodzenie go zwyczajnie męczy. Wykańcza właściwie.
Efekt był taki, że dla naszych dziewuch (w tym Ady lat 4, wszystko na nóżkach, bez wózeczka) nie było żadnych trudności w nadążeniu za programem dnia, natomiast Tata powiedział, że już nigdy z nami na takie coś nie pojedzie i konsekwentnie się tego trzyma. Tak, to była bolesna lekcja tego, że nie wszyscy muszą kochać podróżowanie tak samo jak my. A dla mnie jeszcze dodatkowo i ta, że uświadomiłam sobie, że moi Rodzice się zwyczajnie… starzeją. Przynajmniej w wymiarze fizycznym, bo mentalnie to nie bardzo. W zeszłym roku na przykład zaliczyli dzień na Opener’ze :)) a mój Tata regularnie jeździ na koncerty zespołów typu Iron Maiden. Pewnie ze względu na to obawiam się robić mu jakiekolwiek niespodzianki :))
Na szczęście w przypadku Hydropolis ewentualne obawy, których w sumie nie miałam, byłyby całkowicie nieuzasadnione. Wszyscy, w wieku od 7 do 62 lat byliśmy absolutnie zafascynowani. Oprócz różnorodności atrakcji i obiektów chyba największe wrażenie zrobił na nas poziom całej wystawy. Nie ma tu żadnego bubla, żadnej atrakcji „z czapy”, filcowych kapci, pań które pilnują, żebyś czegoś nie dotknął. Wszystko działa, wszystko świeci, wszystko zachwyca. Żadnej popeliny- poziom europejski, a nawet światowy jeśli chodzi o pomysły na aranżację przestrzeni, drobne smaczki w wystroju wnętrz dopracowane do ostatniego szczegółu. Cudne to uczucie, na granicy niemal wzruszenia, wiedzieć, że my w Polsce też jesteśmy w stanie zrobić coś dobrze.
Nasza opinia
Tak, teraz mogę napisać, że nasza, bo w końcu się z Rafałem zgadzamy. Mój jeszcze do niedawna wojujący w tej sprawie Mąż, po prostu się zachwycił. Nie znalazł chyba żadnego słabego punktu, którego mógłby się przyczepić, skrytykować czy wytknąć. Nawet jeśli na powstanie tego obiektu poszło 60 milionów, to widać, na co dokładnie te pieniądze zostały wydane. Powstał obiekt europejskiej, a nawet światowej klasy, z którego spokojnie we Wrocławiu możemy być dumni.
A co z naszych pierwotnych założeń dotyczących tej atrakcji się nie spełniło? Ano tylko jedno- że już nigdy tam nie wrócimy, bo nie lubimy odwiedzać kilka razy tych samych miejsc. Do Hydropolis wrócimy na pewno!
PS Na wszelki wypadek dopiszę, że nie, nikt nam za recenzję tego obiektu nie zapłacił, nie dał darmowych lizaków czy wejściówek do muzeum. Okej, dziewczyny dostały kolorowanki i tatuaże, ale potraktowaliśmy to jednak jako normalną procedurę:)) Opinia wyrażona w artykule jest nasza- całkowicie subiektywna i jak najbardziej bezstronna.