Wizyta w Disney World na Florydzie zawsze była dla mnie w sferze marzeń. Pamiętam, że już za dzieciaka wiedziałam, że w Orlando jest wielki park rozrywki z zamkiem Kopciuszka. Być może Orlando było wtedy jedynym amerykańskim miastem jakie byłabym w stanie wymienić oprócz Nowego Yorku. Fantastyczna niedostępność tego miejsca była u mnie na jednej półce z Trójkątem Bermudzkim lub statkiem kosmicznym rodziny Jetsonów (kto oglądał Hannah-Barbera ten wie;). Zaraz po nich, na trzecim miejscu podium, pod hasłem „miejsce marzeń” mogłabym ustawić Disney World w Orlando.
I tak się zdarzyło, że właśnie jesteśmy z Rafałem na Florydzie i zamek Kopciuszka mógłby nam jeść z ręki. I wiecie co? Nie pojechaliśmy tam! Muszę przyznać, że udanie się tam bez dzieci byłoby kuszącą opcją oszczędzenia na biletach (2×115$ zamiast 5×115$), choć wiem, że dziewczynki by nas zabiły, gdyby się kiedykolwiek dowiedziały. To był dodatkowy argument- nie chcieliśmy być świniami wobec naszych dzieci (które i tak nie wiedzą, że my tu jesteśmy, podczas gdy one walczą z polską „zimą”). #goodparents
Ukryta prawda jest taka, że nie chcieliśmy się narazić własnym córkom, dlatego wybraliśmy wersję „light” parku rozrywki – Sea World w Orlando. I uważamy, że był to absolutny strzał w dziesiątkę!
A najprawdziwsza prawda dlaczego zrezygnowaliśmy z Disneya na rzecz Sea World w Orlando jest taka, że …
Po pierwsze: Rafał nie lubi rollercoasterów. I nie będzie na nich jeździł. Zrozumiałaś kobieto?!
W Sea World są rollercoastery. Ale tylko trzy. I zdecydowanie są dodatkiem do reszty, a nie główną atrakcją.
Po drugie: Rafał nie lubi rollercoasterów. Trzeba mu więc zapewnić inną rozrywkę.
Na przykład rybki w akwarium. Mogą być też żółwie, manaty, rekiny lub płaszczki. Generalnie do zobaczenia w parku jest mnóstwo atrakcji- podwodne tunele, akwaria, świat Antarktydy, pingwiny, flamingi, pływające rowery wodne, morsy i orki z majorki…
Po trzecie: Rafał nie lub rollercoasterów. Za to Marta kocha delfiny i orki.
I zawsze marzyła o tym, żeby zobaczyć pokaz morskich ssaków. A w Sea World jest rozpisany cały grafik występów: orki będą skakały 4 razy, delfiny 3 i do tego jeszcze foczki parę razy.
Jest to w ogóle świetna opcja na odpoczynek. My po parku łaziliśmy od 9.00 do 18.30, czyli do pół godziny przed zamknięciem, robiąc ponad 10km. Wiadomo- zapłacone to trzeba wyrobić! Wyszliśmy szybciej bo padało. Poza tym, nogi właziły nam do zadka. Nie wiem co by było gdyby nie to, że w trakcie pobytu w parku w sumie 4 razy mieliśmy przerwę na pokazy (orki, delfiny, foczki i znowu orki, bo były takie świetne!)
Wszystkie show są zrobione rewelacyjnie, nawet te foczki- nie dajcie się zwieść, bo to nie jest jak w polskim cyrku.
Po czwarte: Rafał nie lubi rollercoasterów, a Marta kocha delfiny i orki. I dlatego ważne jest dla niej czy delfiny są rażone prądem, żeby wyżej skakały.
W Sea World nie ma takiego niebezpieczeństwa- zwierzęta są traktowane z szacunkiem, mają duże wybiegi (czy też „wypływy”), odpowiednio głębokie, więc sytuacji jak z „Uwolnić orkę” nie będzie. W samym parku jest mnóstwo punktów-szpitali, gdzie przebywają uratowane zwierzęta, którymi zajmują się troskliwi weterynarze. Orki od lat mają swoich trenerów, a ich wspólna praca opiera się na wzajemnym zaufaniu, poznaniu i zrozumieniu. To widać. Skoro pokaz prowadzi Nick, który pracuje tam od 25 lat i orki go jeszcze nie zjadły to znaczy, że system działa.
Po piąte: Rafał nie lubi rollercoasterów, ale Marta i owszem- chętnie da się pozamiatać nie tylko na rollecoasterze, ale także na innych wodnych atrakcjach.
Po szóste: Rafał nie lubi rollercoasterów, ale kocha Gwiezdne Wojny, wiec pierwszy plan był na Disneya.
Wystarczyło jednak, żebyśmy wcześniej w Internetach poszukali sobie, co faktycznie serwują w Galaxy’s Edge- replikę Sokoła Milenium i chyba jedną przejażdżkę (ale… wszyscy razem… „Rafał nie lubi rollercoasterów!”), a reszta atrakcji to bary i sklepy jak z uniwersum Georga Lucasa.
My jednak wolimy, gdy atrakcje są atrakcjami, a nie nachalnym pchaniem nas w stronę kolejnych miejsc, gdzie możemy wydać jeszcze więcej pieniędzy. W Sea World tego nie ma. Atrakcja to atrakcja, a sklep to sklep.
Po siódme: Rafał nie lub rollercoasterów i nie będzie płacił za nie majątku, skoro ich nie lubi.
Bilety do Sea World były dosyć tanie, jak za park rozrywki ofc. Wyjściowo 85$, ale po dodaniu wszystkich podatków wyszło nam 197$ za dwa bilety, czyli niecałe 100$ od głowy. To mało. Disney na starcie chce 115$, bez podatków.
Za parking nas zdarli- ekstra 25$. To nam się nie spodobało, ale jaki masz wybór, gdy stoisz na bramce wjazdowej z biletami w łapie?
Po ósme: Rafał nie lubi rollercoasterów, ale inni lubią, dlatego idą do Disneya albo Universal.
Dlatego w Sea World owszem było dużo ludzi, ale spokojnie dało się pojechać i pójść wszędzie gdzie się chciało, chociaż byliśmy w weekend. Najdłuższa kolejka, jaką widzieliśmy, ale w niej nie staliśmy, to 30 minut. Najgorsze co może cię spotkać w parku rozrywki to to, że zapłaciłeś w cholerę za bilet i jesteś w stanie pojechać zaledwie na kilku atrakcjach, bo wszędzie trzeba długo czekać (1godzina 20minut- mój koszmar z Gardalandu we Włoszech).
Po dziewiąte: Rafał nie lubi rollercoasterów i w każdym innym parku rozrywki byłby to dla nas problem, bo poza kolejkami oferują niewiele więcej (na przykład sklepy).
W Sea World oboje bawiliśmy się świetnie, bo to miejsce jest połączeniem wesołego miasteczka, zoo, delfinarium i akwarium.
Jeśli wybieracie się tam z dziećmi, to jest też miejsce specjalnie dla Was- świat Ulicy Sezamkowej. Elmo, Wielki Ptak i Ciasteczkowy przywitają Was na paradzie, przewiozą na kilku karuzelach (pewnie dostosowanych do wieku, ale nie wiem, bo nie podchodzimy. Wiadomo dlaczego, bo Rafał nie lubi rollercoasterów!) i pokażą realia ulicy hehe. Można nawet zadzwonić dzwonkiem do tego śmietnikarza Oskara!
I w ogóle to tak sobie myślę, że ten mój mąż to jest super. Gdyby nie to, że tak nie lubi rollercoasterów, to pewnie byśmy do tego Sea World nie trafili. A tak- wystarczył tylko ten jeden powód i musiałam się tak nagimnastykować!
Sea World Orlando dostaje od nas 10/10.