Nie chcę pisać truizmów, że koronawirus, że świat się zmieni, że dlaczego, że po co, że oglądamy zdjęcia z podróży, czytamy książki, że w ogóle to się boję i nie wiem co dalej, że modlę się dużo za tych, którzy dla nas walczą, że płaczę na myśl o tych, którzy umierają w samotności…
Że w sumie to jestem zaskoczona i nie rozumiem, jak ktoś może uważać, że koronawirus go nie dotyczy. Bo nawet jeśli tego werbalnie nie wypowiada to zachowuje się, jakby miał wszystko w dupie. Gotuję obiad w tygodniu i widzę jak pod moim oknem kuchennym maszerują wycieczki rodzin „co to już nie mogą wysiedzieć”. Dzieci na rowerkach biegowych lub rolkach, a rodzice za rączkę i w tempie spacerowym do przodu…
Nie wiem kiedy to się zmieni, żeby jednak byli w stanie usiedzieć na tyłku. Jak umrze im ktoś z rodziny? Jak w gazetach napiszą, że 60-latków pod respirator nie kładą, bo trzymają dla młodszych?
Kurde, ludzie! My od dwóch tygodni nie wychodzimy nigdzie, tylko Rafał raz w tygodniu do sklepu poleci. Ale jak mu kazałam buszować po Lidlu w maseczce i dałam rękawiczki na łapy, to widzę, że go strach obleciał i już nie będzie tak żwawo w bułeczkach raczkami przebierać :/
Najbardziej to tęsknię za mamą. Bardziej niż za podróżami, wyjściem na spacer, otwartą biblioteką na osiedlu, basenem… Za tym żeby móc pojechać i zjeść pierogi, przytulić się i ułożyć się Jej na kolanach, żeby mi grzebała we włosach. Nikt tak tego nie potrafi jak Ona, nawet Rafał, którego szkolę już od prawie 15 lat…
Mówią, że nie jesteśmy podobne, że ja całkiem po tacie jestem, ale to nie prawda. Gdy stoję przed lustrem i wyskubuję sobie brwi, widzę, że robię dokładnie taką minę jak Ona. I do malowania rzęs też :))
Moja mama niczego się nie boi, jest strasznie pogodna i ciepła. I niezwykle wytrzymała na warunki zewnętrzne :)) Głównie to chodzi mi o psychikę. Rozpoznaję w sobie też to, że obie jesteśmy półgłówkami. Geograficznymi, ale nie tylko. Mamy beznadziejną pamięć do faktów i miejsc. Wszystko nam się myli. Rafał się z tego śmieje, ale ja myślę, że to po prostu nasze mózgi tak się przystosowały, żeby nie obarczać się nadmiarem danych. Dzięki temu tak dobrze funkcjonujemy :))
Moja mama to świetny towarzysz naszych wypraw. Nie było ich wiele, ale muszę przyznać, że mama znosi nasze pomysły o wiele lepiej od taty (kto jeszcze nie wie, to zapraszam tutaj).
Nie straszne Jej było ponad 40 stopni upału, gdy podczas naszej pierwszej wyprawy do Izraela wymyśliliśmy sobie, że chcemy pojechać nad Morze Martwe i zobaczyć, czy faktycznie nie da się tam utopić. Na miejscu niestety okazało się, że z pewnych względów (domyślcie się!- niech podpowiedzią będzie to czym się różni dziewczynka od chłopca!) nie jest to fajny basenik, który obiecaliśmy naszym córkom.
Żeby ta cała imprezka nie poszła na marne, postanowiłyśmy się dla rozrywki pookładać chociaż błotem. Za równowartość około 10zł kupiłyśmy wór mazidła i wysmarowałyśmy się całe od stóp do głów. Kocham moją mamę za ten dystans do siebie, za to, że ciągle chce próbować nowych rzeczy, za to, że gdy na horyzoncie przygoda- Ona jest pierwsza!
Można popatrzeć na dolne zdjęcia, ale ostrzegam, że będą golasy. Zwłaszcza mówię to do znajomego Księdza, który nas czyta hihi.
Dobrze, że jesteśmy zamaskowane, to nikt nas nie rozpozna :)) Tak gwiazdorzyć na izraelskiej pustyni mogę tylko z mamą. Nawet Rafał Jej w tym nie dorówna- obejrzał przed chwilą te zdjęcia i powiedział: „Dobrze, że wtedy byłem po drugiej stronie obiektywu”.
I dopóki ten cholerny koronawirus nie ustąpi to nie ma mowy ani o Izraelu, ani o pierogach, ani w ogóle o jakichkolwiek kontaktach z rodzicami. Ludzie, siedźcie w domu!