Od naszego ostatniego artykułu o inspiracjach i planach na wakacje „po COVID-19” minęło już kilka ładnych tygodni, pora więc stanąć w prawdzie i wyjaśnić, jak to całe nasze planowanie i marzenie się zakończyło.
Najpierw szybki rzut oka na stary artykuł – [LINK] – wymieniliśmy tam 10 pomysłów na wyjazd… i ostatecznie wychodzi na to, że udało nam się zrealizować tylko jedną z nich, i to z drugiej części listy. Żeby się usprawiedliwić, powiem od razu, że kilka miejscówek odpadło z przyczyn niezależnych od nas.
Na przykład Włochy muszą poczekać na Anię i Piotrka, aż im Filip podrośnie, żebyśmy mogli pojechać razem. Podobnie dalekie azjatyckie kierunki – na razie nie ma realnych opcji na wyjazd w tamte krańce świata, więc lanszafty z Koh Lipe możemy sobie oglądać na ścianie, z rzutnika.
Z tego wszystkiego nawet w Karkonosze nie pojechaliśmy (za to było Trójmiasto, ale to się nie liczy 🙂
Co w takim razie się udało?
Plan A. Rovaniemi
Kiedy już się okazało, że mamy wolny cały lipiec, postanowiliśmy wyruszyć naszym Renault Espace w niezapomnianą podróż do Rovaniemi.
Trasa zmieniała się dynamicznie i pomysły na to, co 'po drodze’, również. Argumentów na 'tak’ było sporo, począwszy od umiłowania Skandynawii przez Martę, poprzez „nigdy tam nie byliśmy z dziećmi”, po „będzie znośna temperatura”.
Z drugiej strony lekkie obawy o to, czy wytrzymamy z dziećmi tyle kilometrów w samochodzie, stawiały ten cały koncept pod znakiem zapytania. Jednak wciąż Finlandia i kraje bałtyckie były naszymi wakacyjnymi destynacjami pierwszego wyboru.
Jednak im bliżej było do planowanego terminu wyjazdu (a zdecydowaliśmy, że jeśli Finlandia, to tylko w lipcu, bo w sierpniu robi się chłodno i dni krótsze), tym mniej obiecująco wyglądała kwestia pandemicznych obostrzeń.
I o ile na przełomie czerwca i lipca pewien forumowicz z forum fly4free.pl relacjonował na żywo swoją rowerową podróż przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię, Norwegię, Szwecję i Niemcy, to im bardziej rosły statystyki zarażeń wirusem wykrywanych na Śląsku, tym więcej krajów z północy przestawało wykazywać zainteresowanie obywatelami przybywającymi z Polski.
Ostatecznie gwoździem do trumny tego pierwszego pomysłu okazało się wprowadzenie obowiązkowej kwarantanny dla Polaków na Łotwie i w Estonii – skandynawskie wakacje upadły.
Plan B. Istria i Dalmacja
Upadek planu A nie zmartwił mnie za bardzo, bo na tym etapie, inspirowany chorwackimi relacjami pana Roberta Makłowicza, byłem już mentalnie w lazurowych zatoczkach Adriatyku.
Od jakiegoś czasu mój organizm domaga się słońca (a dosłownie fizycznie źle reaguje w czasie pochmurnych dni), więc pomysł wydawał się idealny – pojedziemy do Chorwacji, może nawet z Rodzicami. Będzie pyszne jedzenie, morze, dzieciaki w wodzie cały dzień, a my na piaseczku zrelaksowani i uśmiechnięci.
Jak jeszcze po kilku dniach okazało się, że nasi drodzy przyjaciele jadą na rodzinne wakacje do Dalmacji i chętnie przyjadą kilka dni wcześniej abyśmy mogli tam pobyć razem – wybór wydawał się oczywisty. Czekaliśmy jeszcze na (ostatecznie odmowną) decyzję Rodziców, trasę mieliśmy zaplanowaną, program pobytu też. Pozostało jeszcze tylko poszukać jakiegoś miejsca do spania. I tutaj zaczęły się schody…
Na Airbnb spędziliśmy łącznie kilkanaście godzin w ciągu trzech czy czterech dni, przeszukując różne oferty i stopniowo luzując nasze oczekiwania dotyczące miejsca, cen itp.
Bo trzeba Wam wiedzieć, że z trójką szkolnych dzieci niestety musimy szukać czegoś stosownej wielkości, idealnie z dwiema osobnymi sypialniami – jedną dla dzieci i jedną dla nas. W naszej desperacji doszliśmy do tego, że przeglądaliśmy oferty 'apartamentów’ w cenie rzędu 400-500zł/noc, ale o standardzie a’la Zakopane 1995 (czyli wersalki nakryte dywanami oraz meblościanki). Pewnie wynikało to z tego, że zabraliśmy się do poszukiwań na ostatni moment, oraz z tego, że pół Polski (a przynajmniej znaczna część obserwowanej przez nas podróżniczej blogosfery/instagrama) postanowiła do tejże Chorwacji na wakacje się udać.
Nasza frustracja rosła z każdą minutą poszukiwań, aż w końcu powiedzieliśmy sobie, że nie zapłacimy 4000zł za tydzień za sam nocleg w miejscu, które wcale nie jest topowe ani wow i już na podstawie zdjęć nie mamy ochoty tam jechać na wakacje. Chorwacja umarła powolną śmiercią, w bólach, z żalem (chyba najbardziej tego, że nie spotkamy się tam z naszymi przyjaciółmi).
Plan G jak gamma (*)
Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom. Są też takie lotniska w Europie, o których nigdy wcześniej nie słyszałem, mimo wielu godzin spędzonych na forach lotniczych i przed Flightradar24.com. A ponieważ jest to blog o rodzinnym lataniu, to postanowiliśmy sprawdzić, czy może jednak gdzieś da się polecieć samolotem w te pandemiczne wakacje.
Włochy odpadały (czekamy na AiP+F), Islandia drogo, Rumunia niekoniecznie, inne miejscówki też średnio wypadały. I nagle – olśnienie (edit Marty: moja desperacja)! Grecja!
Okazało się, że nasz narodowy (oby przetrwał pandemię) przewoźnik PLL LOT uruchomił akcję „LOT na wakacje”, czyli innymi słowy z braku możliwości latania do niektórych kierunków postanowił uruchomić wakacyjne połączenia w miejsca, do których normalnie by nie zaglądał, i to w (pardon) lowcostowych cenach.
W Internecie i na billboardach można było spotkać reklamy z informacją, że loty od 99pln w jedną stronę. Więcej nam nie trzeba było do szczęścia – tanio, samolotem, w ciepłe miejsce.
Szybka analiza połączeń wykazała, że jeśli chcemy lecieć z Wrocławia (a tym razem nie chcieliśmy się tłuc na inne lotnisko), to rozsądny termin i rozsądną cenę (tyle co w reklamie) możemy uzyskać wybierając loty do Kawali. Do czego? – zapytałem. Do Kawali. To takie miasto na północy Grecji, blisko Turcji i Bułgarii, blisko Salonik. Raczej nie występujące na liście „topowe greckie atrakcje”. Innymi słowy – zakuprze. I dobrze – tego właśnie potrzebowaliśmy!
Wprawdzie do ostatniego momentu towarzyszyła nam pewna nutka niepewności, czy też Grecja nie zablokuje lotów z Polski (albo nie wymusi posiadania testu na COVID – a na to nie mieliśmy chęci wydawać 5*600zł), ale punktualnie o 18:30 zapełniony w połowie Embraer 195 oderwał się od pasa startowego we Wrocławiu, a my po raz pierwszy (i nie ostatni) ruszyliśmy w stronę kraju oliwek i fety.
*(w Grecji liczebniki porządkowe konstruuje się w oparciu o alfabet, czyli mamy alfa, beta, gamma jako pierwszy, drugi, trzeci)