Kierunek Amazonia. Wsiadamy do samolotu w Bogocie. Jest jakoś inaczej niż zwykle. Ludzie wyglądają dziwnie, połowa w kaloszach, kilka osób w sandałach, jakaś dziewczyna w szortach i butach trekkingowych. W samolocie atmosfera jak w autorze podczas szkolnej wycieczki w liceum. Przy lądowaniu gromkie brawa i okrzyki. Ryanair w latach świetności przy tym to nic.
Płacimy obowiązkową dla każdego turysty opłatę wjazdową (35.000COP- około 35zł), potem tłuczemy się taksówką do portu (10,000COP). Zastanawiamy się, skąd u licha wzięły się tutaj te samochody, skoro nie da się tu dojechać lądem, bo jedyne opcje transportu to rzeka lub samolot. Czekamy na nabrzeżu na naszą motorówkę. Wsiadamy gdy nas wołają, a potem przesiadamy się w inne miejsce, żeby łajba była lepiej wyważona. Czekamy. Obserwujemy.
Turystów tutaj za bardzo nie ma, tylko nasza rodzina i jakaś para miłych państwa w średnim wieku, którzy właśnie się przysiadają. Mówimy do dzieci (po polsku): „o, popatrzcie, oni też lecieli Turkish Airlines, mają takie maseczki jak my”. Pani odpowiada, też po polsku: „Dzień dobry! Przyjechaliście dopiero? Byliście już kiedyś w dżungli?”
Byliśmy już w dżungli…
Odpowiadam, że oczywiście. W Malezji (Pani przytomnie pyta, czy na Borneo, ja odpowiadam, że nie). W zasadzie to nie mogę sobie przypomnieć gdzie w tej Malezji i czy w ogóle. No ale w Tajlandii byliśmy, zabrali nas na spacer po dżungli. No i w Panamie. I w Brazylii. I w Meksyku, przecież Cobe to piramidy w dżungli. I na Kubie też nas po jakiejś dżungli ciągali. Tak, dżungle to mi z ręki jadły.
Godzinę później wysiadamy z łodzi. Dwóch naszych przewodników czeka na nas na brzegu i poleca zdjąć buty żeby założyć gumowce, które ze sobą zabrali. Jest prawie dobrze. Na Martę nie ma rozmiaru, bo coś pokręcili i zabrali za dużo dziecięcych. Oni tam w Kolumbii mają małe nogi i małe rozmiary, więc rozmiar 40 u naszej 12-letniej córki nie mieścił im się w głowie.
Myślę sobie – trudno, chyba jakoś da się dojść do naszego miejsca noclegu w zwykłych butach. To przecież miało być w wiosce. Ale myśleć to ja sobie mogę, bo dojść się nie da.
Jest woda, dużo wody, trzeba wejść po kostki, potem do czółna, a potem rzeką, 30 minut, na wiosłach. W głąb dżungli. Jest miło, cicho, ptaki śpiewają. Ale jest grudzień, a to Amazonia, więc pora deszczowa. Zaczyna lać. Okropnie. Plecaki mokną. Sprzęt moknie. My przemoczeni. Piroga nabiera wody, a końca drogi nie widać. A jak już droga wodna się kończy, to trzeba jeszcze dreptać w deszczu i błocie (po kostki) przez dżunglę. Z plecakami, mokrymi.
Nie, jednak do tej pory nie byliśmy w dżungli. Wszystko do tej pory to była tylko mała imitacja.
Amazonia- jak się przygotować do wyjazdu?
Pora opowiedzieć o tym jak można przeżyć przygodę w Amazonii i przede wszystkim jak to zorganizować na własną rękę. Amazonia to w końcu nie Puszcza Kampinoska…
1. Medycyna podróży
Pierwsza sprawa- szczepienia! Jeśli mamy w ogóle plany na dżunglę, to jeszcze przed wyjazdem trzeba ogarnąć temat medycyny tropikalnej, bo tam żartów nie ma, za to są komary. A tam gdzie komary jest też cała masa paskudnych chorób, których nie chcecie mieć. Na część z nich nie ma lekarstwa (Denga, Zika), na część jest szczepionka (żółta gorączka/żółta febra), a na część (malaria) trzeba po prostu brać tabletki.
W sumie z tego wszystkiego najlepiej wychodzi się na żółtej gorączce. Zaszczepić się trzeba, ale szczepionka nie jest super droga (ok. 300zł) i jest raz na całe życie. Gdy dodamy do tego fakt, że niektóre kraje wymagają tej szczepionki (i tzw. żółtej książeczki) do wjazdu, to jest to dobra inwestycja dla podróżnika.
Z innych szczepień dla tego regionu zalecany jest także dur brzuszny, czyli szczepienie na chorobę brudnych rąk. Niekoniecznie Twoich. Szczepisz się, bo nie masz pewności, czy osoba, która przygotowywała dla Ciebie jedzenie lub na przykład obierała owoce, myła ręce. Nas to przekonało, dlatego na dur też się kłuliśmy (ok.250zł) i faktycznie- żadnych problemów żołądkowo-gastrycznych nie mieliśmy. Niestety ta szczepionka ma ograniczoną „ważność” i po 5 latach należałoby się doszczepić.
Jeden z lekarzy medycyny podróży, z którym się konsultowaliśmy, zalecał także szczepienie na wściekliznę. Właściwie to twierdził, że to powinno być jedyne obowiązkowe szczepienie, które powinniśmy przyjąć, bo wścieklizna jest w 100% chorobą śmiertelną. Jak nas coś dziabnie, to na pewno na czas nie dostaniemy surowicy, bo ich tam po prostu nie ma. To inaczej niż w Polsce.
Rozważaliśmy, ale ostatecznie się nie zdecydowaliśmy. Duży jest koszt szczepienia (ok 300zł za jedną dawkę, a trzeba przyjąć 3), który dodałby całej naszej rodzinie 4500zł wydatków. Dla nas samych może byśmy się decydowali, ale dzieci zdecydowaliśmy się poświęcić 😉 Poza tym trzeba by to zrobić bardzo szybko, bo szczepienie przyjmuje się w schemacie z 7 i 28 dniami przerwy między dawkami. Dziewczyny nie były chętne na kolejne kłucia, więc ostatecznie odpadło. Postanowiliśmy po prostu nie dotykać ssaków. A w końcu nie byłby to pierwszy kraj, gdzie ryzykowalibyśmy, że „dziabnie nas jakiś bezpański pies”. Jakoś do tej pory nam się udawało, choć ryzyko każdy musi rozważyć sam.
I jeszcze jeden temat zdrowotny, z którym kojarzy się Amazonia: malaria. Wywołują ją komary i, niestety, bywa to również śmiertelna. Na tę chorobę nie ma szczepienia.
Można przyjmować antybiotyki, które zabezpieczają przed zachorowaniem: zaczyna się brać tabletki jeden dzień przed wyjazdem, w trakcie pobytu i jeszcze tydzień po powrocie. Te leki bierze się profilaktycznie lub objawowo- czyli jak masz gorączkę i „coś cię bierze” to łykasz.
Pewnie gdybyśmy mieli siedzieć w dżungli dłużej (np. 2 tygodnie) to nie bralibyśmy profilaktycznie, bo to wychodzi 3 tygodnie brania antybiotyku. Ale przy 5 dniach spędzonych w dżungli plus tabletka przed i po mamy jakieś 10-12 dni łykania. Dla nas do przeżycia, a nerwy o każdego komara jakby mniejsze. Zwłaszcza, że nasza Tosia i Ada uczulone na komary, które baardzo je lubią. Jeśli w najbliższym otoczeniu jest jakiś moskit, to Tosia go na pewno znajdzie.
I faktycznie- komarów było mnóstwo! Gorączki nie dostaliśmy. Osławionych efektów ubocznych po lekach na malarię też nikt z nas nie miał (koszmary senne, zawroty głowy, nudności, wymioty, biegunka itp).
Tabletki na malarię to kolejny wydatek, ale jeśli będziecie krótko w dżungli, to starczy Wam jedno opakowanie. Koszt 12 tabletek Malarone to około 150zł. My kupowaliśmy tańszy zamiennik (Falcimar) za około 100zł za paczkę.
2. Co zabrać do Amazonii?
Dżungla to totalnie inny świat, a najłatwiej o nim myśleć jak o bardzo gorącej i zabłoconej polskiej działce w środku lipca gdy komarów jest zatrzęsienie. I tak najlepiej się pakować.
Z butów jedyne co wytrzyma to kalosze (wysokie!). Zapomnijcie o butach trekkingowych- żadne tego nie przeżyją. Woda się tam leje strumieniami, nierzadko się brodzi do połowy łydki. Błoto! To w ogóle inna kategoria błota jest! Nie takie co ci podeszwy trochę ufajda. To jest błoto jakby specjalnie szykowane do kąpieli błotnych: jest gęste, mokre i jest go mnóstwo. Nie raz włożysz nogę i but ci w tym błocie zostanie. Dlatego kalosze to must have. Jak nie masz, albo nie masz jak zabrać do bagażu (jak my) to kup na miejscu lub poproś Twojego gospodarza o wypożyczenie. Ale uwaga! Upewnij się, że będzie w dobrym rozmiarze, bo oni tam mają małe nóżki.
Poza tym w kwestii komarów, których Amazonia ma mnóstwo. Weź porządne środki, koniecznie z DEET, bo nasze zwykłe „offy” nie zadziałają. U nas najlepiej sprawdził się DEET 30%, bo jednak 50% był już za mocny i powodował odczyny skórne (puchły nam ręce i nogi, a twarz szczypała). Do tego dla dzieci (tych, do których komary lecą jak wściekłe) kupiliśmy moskitiery na twarz w sklepie militaria.pl i również świetnie nam się sprawdziły.
Z ubrań koniecznie wyposażcie się w długie rękawy i nogawki. Spodni mieliśmy po dwie pary, w tym jedne trekkingowe (dobrze jeśli nie za grube, w końcu jest tam gorąco).
Koszulki z długim rękawem również dobrze mieć ze trzy na zmianę, bo człowiek się tam strasznie poci. Wybierajcie tkaniny sztuczne, szybkoschnące. Bawełna się totalnie nie sprawdzi, bo szybko namaka potem i długo się suszy. My kupiliśmy sobie po jednej oddychającej koszuli typu „desert”. W Decathlonie mają męskie i damskie w przystępnej cenie. To był strzał w dziesiątkę i myślę, że jeszcze z jedną-dwie sztuki przydałoby się mieć na podobne wyprawy.
Acha, do tych kaloszy to koniecznie wysokie, porządne skarpety trekkingowe. Żeby łydka była chroniona przed otarciami, a skarpety się nie rolowały. Do tego nie będziecie się pocić.
No i koniecznie coś na głowę, żeby spadające z drzew żuki-zabójcy nie wplątały się Wam we włosy.
Odnośnie kurtek przeciwdeszczowych to nie wiem co Wam poradzić. My targaliśmy nasze sztormiaki z porządną membraną, ale prawda jest taka, że jak w Amazonii pada dłuższy czas (więcej niż pół godziny) to i tak Was one nie uchronią. Chyba lepiej zainwestować w kilka sztuk foliowego poncho- worek zawsze da radę! Albo nie przejmować się deszczem jak miejscowi 🙂
Jak dotrzeć do Amazonii?
Tutaj jest kilka opcji, od łatwych po bardzo skomplikowane. Dużo też zależy od kraju, w którym chcemy Amazonkę zobaczyć (i który aktualnie najmniej utrudnia nam taką wizytę z uwagi na Covid-19).
Jeśli wybieramy Peru, to musimy dostać się do Iquitos (samolotem albo rzeką), jak Kolumbię to do Leticii (samolotem albo rzeką), jak Brazylię to Manaus (łatwo) albo Tabatinga (samolotem albo rzeką). Można też sobie zafundować wersję „na bogato” i dolecieć do Leticii, a potem statkiem 3 dni płynąć do Peru, do Iquitos. Ale to atrakcja dla cierpliwych.
A co nas nie zaskoczyło w Amazonii?
Okazało się, że spokojnie można wytrzymać kilka dni bez jakiegokolwiek Internetu i zasięgu telefonu. Wiedzieliśmy, że może być z tym problem. Próbowałem nawet zrozumieć jako to jest, że dziewczyna z wioski gotująca dla nas posiłki ma w swoim telefonie zasięg, a mój chiński smartfon, który działa wszędzie na świecie, akurat tutaj zasięgu nie ma, ale szybko dałem sobie spokój i przyjąłem, że widocznie zasięgu ma nie być i tyle.
A co w takim razie bez zasięgu robiliśmy w dżungli?
Wszystko dokładnie opisaliśmy dla Was w tym artykule: gdzie nocowaliśmy, jak tam dotarliśmy, co robiliśmy i ile to wszystko kosztowało. Zajrzyjcie koniecznie!
Co nas zaskoczyło w Amazonii?
W pierwszej kolejności sama Rzeka (miejscowi mówią na Amazonkę po prostu Rio (hiszp. rzeka) – wiadomo przecież o jaką rzekę chodzi). Leticia jest stosunkowo wcześnie (tj. do ujścia Amazonki do Oceanu jest jeszcze bardzo wiele kilometrów), ale gdy wypłynęliśmy z portu najpierw do odnogi a potem na główny nurt to wrażenie było niesamowite. Ogrom wody, gigantyczne odległości od jednego brzegu do drugiego. Miejscami było to jakieś 500 metrów!
Zaskoczyła też pogoda – było inaczej, niż myślałem. Gorąco, tak gorąco, że spacer w dżungli momentalnie oznaczał, że wszystko było mokre – spodnie, włosy, koszula. A rozebrać się nie sposób, bo komarów tyle, że albo jest się w ruchu i ubranym, albo będą niemiłosiernie atakować.
Zaskoczyła noc, która przychodziła szybko, wcześnie i bez dodatkowego czasu na zaakceptowanie faktu, iż dzień się kończy. Amazonia jest blisko równika, więc nie ma czegoś takiego jak świt i zmierzch – słońce zachodzi i momentalnie zapada noc. A jak już noc przyszła, to po prostu było ciemno, bo miejsce, w którym mieszkaliśmy nie miało prądu. Więc zamiast siedzieć (tak jak w momencie gdy to piszę) do późnych godzin przy sztucznym świetle, człowiek zgodnie z naturą idzie spać ok. 19-tej i śpi do 6 rano. Zdrowo, no nie?
No i pozytywnie zaskoczyło Malarone, czyli lek na malarię. Jest to paskudna chemia i można przeczytać różne opowieści o skutkach ubocznych (np. koszmary senne), ale nam nic a nic nie było.