Gruzja bardzo nas zaskoczyła w sierpniu 2022 roku, gdy odwiedziliśmy ją po raz pierwszy. Prawda jest taka, że od wielu lat Rafał bezskutecznie namawiał mnie na wspólną wyprawę do Kutaisi tylko we dwoje. Do Kutaisi? Co to w ogóle jest za miasto??
I wiecie co? Głupio robiłam, że się opierałam, teraz już to wiem. Gruzja to cudny kierunek podróży- piękny i zarazem niewielki kraj, który można poznać i „zwiedzić” w 3 tygodnie. Jeśli jednak, tak ja my, macie mniej czasu- nie martwcie się. Nam 6 dni wystarczyło, żeby nabrać apetytu na więcej. Bo jesteśmy pewni, że Gruzja jeszcze nie raz będzie celem naszej wyprawy.
Ale tak to jest z „pierwszymi razami”- człowiek patrzy na nowe, niepoznane miejsce takimi świeżymi oczami. Dlatego tą naszą uważność pierwszego razu w nowym kraju chcemy wykorzystać i spisujemy dla Was i dla nas listę 20 tematów, które totalnie nas w Gruzji zaskoczyły. Zobaczcie i nabierzcie ochoty, żeby samemu sprawdzić czy to prawda. Gruzja jest tego warta!
1. Gruzini na drogach
Jeśli ktokolwiek z Was przygotowuje się do wyjazdu do Gruzji to pewnie będzie to informacja, na którą trafi na samym początku: Gruzja to kraj, w którym ludzie jeżdżą jak szaleni. Tak, i my to widzieliśmy, ale pomyśleliśmy sobie: przecież prowadziliśmy po drogach Neapolu, czy może być coś gorszego niż Włosi?
Otóż może! Na gruzińskich drogach jest właściwie tak jak w Indiach– i to zarówno jak chodzi o kondycję samej jezdni jak i o kulturę jazdy.
Wyprzedzanie na trzeciego, a nawet i na czwartego (!) to normalka. Ba! Oni wyprzedzają na zakręcie i pod górkę, gdy wszyscy stoimy w korku, a samochody w obie strony jeżdżą jeden za drugim. Ratuje ich chyba tylko to, że nikt nie chce zginąć, więc wiadomo, że kierowca jadący z przeciwka zrobi miejsce.
Kierunkowskazu nie uświadczysz, skręcanie w lewo z prawego pasa, gdy przecina się tor jazdy wszystkich tych, którzy jadą prosto to normalka i trzeba być na to przygotowanym. 5 pasów na dwupasmowej jezdni, a korki… na skrzyżowaniach lub rondach o dziwnej konstrukcji wszyscy jadą w tym samym momencie, więc brak stłuczki lub chociaż otarcia można uznać za cud.
Jak się do tego wszystkiego przyzwyczaisz i będziesz brać pod uwagę ten „ekonomiczny” styl jazdy, który kierowcy nakazuje unikać wszelkich problemów i jechać „jak mu się podoba”, to dasz radę. Po tygodniu zaczynasz jeździć jak oni, więc do teraz właściwie w „dzikich” sytuacjach na drodze pytam Rafała dlaczego jeździ tak „po gruzińsku” 🙂
2. Gruzja jest taka niewielka, a tyle się w niej mieści!
Gruzja to niewielki kraj na pograniczu Europy i Azji. Jego powierzchnia to 70 tys km2, czyli jakieś 4,5 razy mniej niż ma Polska. Ludność Gruzji to niespełna 4 mln osób. Malutko, sami widzicie.
Jak więc tak niewielki kraj może być aż tak zróżnicowany i wszystko mieć „na maksa”? Nad gruzińskim morzem nie byliśmy, ale góry mają zacne- wysokie na ponad 5000 m n.p.m. Widzieliśmy też gruzińskie stepy w okolicy Udabno- ogromne, rozległe przestrzenie.
Są i kamienne pustynie, jak te, gdzie zlokalizowane jest kamienne miasto Uplistiche. Miłośnicy miast i egzotycznych kultur powinni być zadowoleni odwiedzając Tibilisi, Kutaisi lub Batumi. Jaskinie, stare klasztory, a nawet pola herbaciane- to wszystko ma dla Was Gruzja.
3. Szlaki górskie w Gruzji
Jeśli już o górach mowa, to jeszcze dwa słowa w tym temacie. Byliśmy tylko przez kilka dni w regonie Swanetia w Kaukazie, ale musimy przyznać, że takich tras nie widzieliśmy nigdzie.
Pierwszy raz w życiu szliśmy chyba takim szlakiem, gdzie przez 4 godziny wędrówki nie spotkaliśmy dokładnie nikogo. Cudna to była odmiana po polskich górach, gdzie teraz już chyba wszędzie są ludzie.
Ale uwaga! Trzeba mieć przy sobie jakąś dobrą mapę lub aplikację online, bo często gubiliśmy szlak, który jak nam się wydawało wiódł prosto i w sposób oczywisty, bo nie było gdzie zboczyć.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazywało się, że nagle lądowaliśmy w krzakach lub schodząc ze stromego zbocza (cały czas po ścieżce!), a aplikacja pokazywała, że powinniśmy być kilka lub kilkanaście metrów w bok. Bóg jeden wie, czy tam była lepsza droga. W każdym razie, ponieważ szlak był totalnie pusty, nie było nawet kogo zapytać o drogę. Bierzcie to pod uwagę.
A w góry Was serdecznie zapraszamy. Tam gdzie my wędrowaliśmy (trasa z Mt Zuruldi przez punkt widokowy Mentashi do wioski Zwirmi ) widoki były obłędne, a trasa bardzo zróżnicowana. Można powiedzieć, że szliśmy jakby po połoninach w naszych polskich Bieszczadach, a dookoła nas były bardzo wysokie „Tatry” ze schodzącymi w dół jęzorami lodowców. Bajka!
4. Piętra roślinności w górach
Pozostając dalej w temacie górskim, zaskoczyły nas zupełnie piętra roślinności. W gruzińskim Kaukazie, a przynajmniej tam, gdzie my byliśmy, na wysokości 2400-2500m n.p.m. nadal rosną przepiękne łąki i lasy liściaste, choć dookoła nagie szczyty gór sięgających ponad 2000 m wyżej.
A schodząc w dół przedzieraliśmy się, uwaga!, przez dosłownie chaszcze rododendronów! Ciekawe to, bo w naszych rodzimych Tatrach na tej wysokości są już tylko nagie turnie lub co najwyżej kosodrzewina.
Czyli piętra roślinności, które wałkujemy w 5 klasie na geografii, jednak nie aplikują się do każdych gór na świecie.
5. Gruzińskie cmentarze
Mówiłam już chyba, że jestem fanką cmentarzy? No więc Gruzja mnie w tym temacie absolutnie nie zawiodła!
Ciekawe było to, że nagrobki ozdobione są w tym kraju zawsze podobizną zmarłego, ale nie na takim „trumiennym portrecie” wydrukowanym na małym owalnym kawałku porcelany. Zawsze jest to postać osoby wykonana laserowo, z dużą dokładnością, wygrawerowana na granitowym nagrobku. Zawsze co najmniej popiersie, często cała postać np. na ukochanych nartach (ciekawe, że to akurat widzieliśmy na ukraińskim stepie). Trochę jak u nas w Polsce na grobach cygańskich, gdzie zmarły jest przedstawiany np. z ukochanym BMW.
Zresztą podobnie jak w cygańskim rewirze na przykład wrocławskiego cmentarza, obok gruzińskich grobów nierzadko wmurowane są stoły i ławy do urządzenia hucznej biesiady! I muszę powiedzieć, że bardzo mi się to podoba! Troszkę mniej rozumiem zostawianie talerzy i szklanek, a także butelek pełnych rozmaitych napitków (alkoholowych i bez) dla zmarłych.
A najbardziej mnie jako miłośniczkę cmentarzy i pochówków zaskoczyły takie jakby „przystanki autobusowe”. Przepraszam za określenie, ale te wiaty, postawione bezpośrednio na poboczu drogi, to mi właśnie przypominały. Pod wiatą nagrobek, obok stolik, ława, krzesełka, talerzyki, a nawet okienko jakby do wydawania posiłków w barze mlecznym. Widać, że śmierć to w Gruzji ewidentnie część życia, a zmarli członkowie rodziny nadal są przecież jej członkami. I nic z rodzinnego życia nie może ich ominąć.
8. Ich podejście do Polaków
Zawężając jeszcze bardziej pole gruzińskich sympatii z całej Europy do naszego tylko poletka. Gruzini kochają Polaków. I to tak serio, serio. Chyba nigdzie na świecie tak nie widziałam. Ale to miłe, dla odmiany z wieloma innymi krajami, gdzie czasami jesteśmy jakby obywatelami drugiej kategorii, bo wiadomo, że Polacy kradną i się awanturują.
Tymczasem podczas naszego pobytu Gruzja nie raz przywitała nas radosnymi okrzykami na wieść o tym, skąd jesteśmy. Polacy to najlepsi goście- mówili nam właściciele guesthouse’ów, w których spaliśmy. Przyjedźcie znowu!
Ta serdeczność dla naszego narodu to podobno zasługa ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w 2008 roku, w 5 dni po rosyjskiej inwazji na Gruzję, przyjechał do Tibilisi jako pierwszy zagraniczny przywódca, by wyrazić swoją niezgodę na działania Władimira Putina.
9. Po angielsku dogadasz się wszędzie
To kolejny aspekt, który pokazuje, że Gruzja chce być jak najbliżej świata zachodniego. Nawet jeśli znajomość angielskiego nie była szałowa, właściwie każdy, z kim mieliśmy kontakt czy to w knajpie, czy na przykład przy okazji wynajmu pokoju w guesthousie umiał choć podstawowe zwroty: go, eat, breakfast i jakoś dawaliśmy radę.
A nie jest to wcale takie oczywiste, jeśli się weźmie pod uwagę to, że Gruzja dopiero w 1991 roku uzyskała niepodległość od Rosji/ Związku Radzieckiego. I daję głowę, że w rosyjskiej szkole języka angielskiego nie uczyli.
6. Relacje Gruzja- Rosja
Kolejne zaskoczenie dotyczy Rosji. Rosji w Gruzji. W sierpniu 2022, gdy przylecieliśmy do Kutaisi, sytuacja na świecie była całkowicie zdestabilizowana z powodu wojny, którą Rosja wywołała w Ukrainie.
Nikt jak Gruzini nie rozumie pewnie tego dramatu lepiej- w końcu i oni zostali bezprawnie napadnięci przez ogromnego północnego „sąsiada” i podobnie jak Ukraina pozbawieni części terytorium. Że są sercem z Ukrainą- to widać na każdym kroku: flagi, serduszka i napisy umieszczone w wielu miejscach publicznych wyraźnie o tym informują.
Tym bardziej więc dziwi ogromna liczba Rosjan, którą spotkaliśmy na wakacjach w Gruzji. Nie wiem jak oni to sobie układają w głowie i dlaczego nadal jakoś nie utrudniają tym Rosjanom wjazdu- w końcu są w pewien sposób ich okupantem i wrogiem. Nie umiem sobie wytłumaczyć tego inaczej niż względami ekonomicznymi.
7. Europejskie dążenia Gruzji
No właśnie- tym bardziej, że Gruzja ma wyraźnie proeuropejskie, unijne nastawienie. Umiejscowiona na styku Europy i Azji (ale geograficznie już chyba jednak bardziej w Azji) sprawia wrażenie jakby się chciała przenieść bliżej centrum Europy i ogrzać ręce przy „brukselskim ognisku”.
Unijne flagi powitają Was już na lotnisku, a potem na pewno będą się pojawiać także w hotelach, urzędach i budynkach użyteczności publicznej.
10. Gruzja to miejsce, gdzie ludzie są ludźmi
Nie pamiętam chyba miejsca, gdzie czulibyśmy się ostatnio tak dobrze i sympatycznie. I to nie tylko ze względu na ciepłe uczucia, które Gruzini żywią do Polaków. Tam wszyscy są dla siebie sympatyczni (może z wyjątkiem trąbiących wściekle kierowców w miejskich korkach- patrz punkt 1).
Szczególnie odczuliśmy to podczas pobytu w Mestii oraz Ushguli w górskim regionie Swanetia. Jakie to było sympatyczne, gdy podczas wędrówki do lodowca wszyscy się nawzajem pozdrawiali i zagadywali. Jakoś ludzie (turyści właściwie) mają tam jeszcze czas na pogawędki i spotkanie ze sobą. Bardzo to lubimy, a dawno tego nie doświadczyliśmy. Tymczasem tam faktycznie ma się poczucie, że jesteśmy wszyscy trochę na takim bocznym torze od głównego nurtu podróży. Cudne uczucie totalnego zwolnienia i bycia częścią jakiejś większej backpackerskiej i totalnie wyczilowanej społeczności.
11. Gruzinów podejście do parkingów
To jest zaskoczenie, ale miłe zaskoczenie 🙂 W Gruzji jeszcze ciągle nie opanowali tego, że na parkingu przy atrakcjach można zbić finansowe kokosy.
Bo dajmy na to przy takim kanionie Martwili- jednej z większych atrakcji turystycznych również dla miejscowych, nie każdy skorzysta z oprowadzanej wycieczki albo przejażdżki dżipem, ale samochód każdy musi zaparkować. A to kosztuje zaledwie 2 lari za cały dzień! Gdzież temu do parkingów w polskich Tatrach, dziesięć razy droższych!
Podobnie miło zdziwiliśmy się w Mestii, gdy planowaliśmy wycieczkę jedyną istniejącą w tamtej okolicy kolejką górską na szczyt Mt Zuruldi o wysokości naszego Kasprowego. No właśnie- to porównanie z Polską. Nie wiem ile kosztuje w tej chwili parking pod kolejką na Kasprowy, ale podejrzewam, że zacnie. A na pewno kolejka do kolejki to co najmniej godzina stania już od samego rana.
A w Gruzji? Kolejka otwiera się o 10.00, więc stawiamy się po raz pierwszy o 9.00 żeby znaleźć miejsce na parkingu. Obstawialiśmy jeszcze, ile to będzie nas kosztowało. Rafał podejrzewał kwotę rzędu 10 EUR, ale ja po Kanionie Marwtili, wiedziałam, że pewnie będzie to 2 lari. Żadne z nas nie zgadło, bo parking był darmowy. O ile to dość nieuporządkowane klepisko wysypane żwirkiem pod dolną stacją kolejki można nazwać parkingiem. Tak, zdecydowanie nie ogarnęli jeszcze, że za to można pobierać pieniądze i to całkiem spore.
Zawróciliśmy więc by wrócić około 9:45. Wiecie, żeby „zająć kolejkę do kolejki”. Jakie było nasze zdziwienie, gdy przed nami były zaledwie trzy osoby, a kolejne zaczęły docierać 5 czy 10 po 10.00, czyli wtedy gdy otwarto okienko z biletami. Bo w Gruzji wszystko jest na czilu i bez spiny.
12. Doświadczenie gruzińskiej łaźni
Nie jesteśmy jakimiś wielkimi fanami spa czy sauny (no dobra, ja, Marta, nie jestem), ale łaźni gruzińskiej bardzo chcieliśmy spróbować. No i cóż… bardzo to doświadczenie polecamy!
Łaźnie znajdziecie w Tibilisi w specjalnej łaźniowej dzielnicy Abanotubani. Aby z nich skorzystać, możecie zdecydować się na jedną z dwóch opcji:
- łaźnia wspólna (powszechna)– czyli zażywacie kąpieli we wspólnej sali ze wszystkimi.
To opcja tańsza, dostępna już za około 5-10 GEL, czyli 10-17 PLN, ale wiąże się z tym, że jesteście nago przy innych, obcych osobach.
Do tego osobną salę mają panowie, osobną panie, więc dla małżeństw jest to również konieczność rozdzielenia się. - prywatny pokój, i wszystko co się z tym wiąże, czyli: jesteście sami, ale za większą cenę.
My skorzystaliśmy z tej właśnie opcji, co kosztowało nas w sumie 150 GEL, czyli około 270 zł. W cenie był wynajem prywatnej sali na jedną godzinę, ręczniki, klapki oraz mydło i szampon, a także, i to najfajniejsze, masaż kisi.
Do sali przychodzi pani (do pań) lub pan (do panów)- tzw. mekise, który po tym jak się odmoczycie w gorących wodach łaziennych najpierw zdziera z was martwy naskórek specjalną myjką, a następnie namydla i spłukuje całe ciało… mydłem zawiniętym w poszewkę od poduszki, co niesamowicie się pieni.
Ultraciekawe przeżycie, które polecamy każdemu choć raz do spróbowania.
13. Dziwne relacje cenowe: niektóre rzeczy bardzo tanie, a niektóre nieproporcjonalnie drogie
No właśnie, to bardzo ciekawe- wycena pewnych usług lub produktów zupełnie inna niż w Polsce.
Są rzeczy bardzo tanie- parkingi przy atrakcjach na cały dzień za 2 lari (około 3,5 zł)- patrz punkt 11, albo bilety na kolejkę wjazdową w Ciaturze za 50 tetri (pół lari), czyli jakieś 80 groszy.
Do teraz nie ogarniamy jak im się to opłaca, bo przecież postawienie i utrzymanie tych wagoników musi kosztować majątek.
Jedzenie również mają nieco tańsze niż my w Polsce, ale to dobrze, po podejrzewam, że jednak średnie zarobki są znacznie niższe niż u nas w kraju. Przynajmniej tak to wygląda, gdy się jedzie przez Gruzję i rozgląda wokoło- że jednak jest dużo biedniej niż u nas.
Tym bardziej dziwi więc wysoka, a nawet bardzo wysoka cena niektórych towarów lub usług: kawa w kawiarni w Mestii za około 20zł, noc w lekko sypiącym się starym sanatorium w Tskaltubo (zobacz nasz film na YT), za którą zapłaciliśmy prawie 500zł czy właśnie wspomniany wyżej masaż kisi w prywatnej łaźni.
Z pewnością wpływ na cenę ma turystyczny charakter wyżej wymienionych, ale z kolei niektóre ceny atrakcji- wejście do kamiennego miasta w Uplistiche za 25zł czy godzinna przejażdżka po gruzińskim stepie za 35zł w ogóle nam do tej układanki nie pasują.
14. Domowe jedzenie
To w ogóle taka ciekawostka: śniadania i obiadokolacje zamawiane u gospodarzy, u których nocowaliśmy. Ogromne i totalne zdumienie.
Po pierwsze dlatego, że w stosunku do noclegu za 35zł/os. śniadanie za 42 zł lub kolacja za 65zł za osobę wydawała nam się bardzo droga. Próbowałam nawet negocjować przed przyjazdem, powołując się na znacznie niższe ceny nawet w gruzińskich restauracjach. Udawało mi się częściowo uzyskać po 7zł obniżki na posiłku. Potem, gdy zobaczyłam o co chodzi z tym jedzeniem, sama czułam zażenowanie swoją „postawą”.
Bo, proszę Państwa, za te 40 czy tam 65zł dostajecie nie jedno danie, ale właściwie…. całą wigilię! Na obiad 4-5 dań, podobnie na śniadanie, a do tego wszystko w ogromnych ilościach!
Jak obiad to były kotlety mielone (pyszne!) i to nie po jednym na osobę, ale 10 na półmisku i wszystkie dla nas. Do tego ziemniaki, kasza do wyboru, dwa rodzaje pieczywa- wszystko domowej roboty, domowy sos pomidorowy, sałatka, domowy twaróg i świeże ciasto. Wszystkiego nie jak dla dwóch, ale dla 5 osób. Swoją drogą ciekawe- czy gdybyśmy byli z dziećmi, to jedzenia byłoby tyle samo (i zapłacilibyśmy 5x65zł) czy jeszcze więcej…
Ta sama historia ze śniadaniem: jak kiełbaski to po 5 na osobę, jajka po 4, dwa talerze racuchów, fura gofrów, lobio- ciastka wielkości pączków z farszem z fasoli po 4 na osobę, croissanty i chleb. Masa jedzenia za 15 lari, czyli niespełna 30zł od osoby.
Gdy się już wie, za co (i ile jedzenia!) dokładnie się płaci, ta cena nie jest już wcale taka duża. Jest nawet śmiesznie mała. Pytanie tylko, zwłaszcza w przypadku obiadu, czy nie wolałabym jednak zapłacić nie 65zł, a połowę tej kwoty i dostać nie 5-6 dań, a dwa, które w zupełności by mi wystarczyły. Tylko, że niestety tego sposobu myślenia nie da się Gruzinom wytłumaczyć.
15. Bloki mieszkalne i samowolka budowlana
Temat bloków mieszkalnych w Gruzji to temat, którego w ogóle nie ogarniamy. Mam pewność, że gdyby nie dynamiczne przemiany w Polsce po roku ’89, u nas wyglądałoby podobnie.
Samochody w dosyć dobrym stanie, na oko nie odstające od standardów, jakie znamy z naszych polskich ulic, ale bloki mieszkalne to totalna ruina. Jakby wszystko to, co nie jest własnością prywatną tylko wspólną i gdzie powinien zadziałać fundusz remontowy, kompletnie szwankowało. Każdy balkon w budynku inny- samowola budowlana na każdym kroku: kto zdobył pustaki, zabudowuje balkon pustakami, kto deski lub blachę to tym, co miał.
Jeśli w budynku są trzy piony: dwa mieszkalne, a jeden to klatka schodowa, to części balkonów może w ogóle nie być- wyglądają jak ręcznie odcięte, a środkowa część- tam, gdzie schody klatki schodowej- wygląda jakby wybuchła w niej bomba, bo nie ma żadnych okien (ani futryn po oknach). Jakby zbiorowo rozkradziona zieje dziurami od sufitu do podłogi.
Spaliśmy w jednym z takich bloków w mieście Ciatura w budynku z 1985 roku, a więc nie takim starym (mniej niż 40 lat!) i tylko 7 lat starszym od tego, w którym we Wrocławiu mamy nasze własne mieszkanie.
W środku na klatce schodowej- ruina! Windy nie dotykaj, a już absolutnie nie wchodź! Zresztą wygląda jakby była zawalona. Na klatce schodowej wszystkie piętra zastawione w całości gratami, starymi meblami, także kołem od windy. Ale, uwaga, liczniki prądu nowoczesne, cyfrowe! Nie pojmujemy!
16. Pozostałości po czasach sowieckich- Tskaltubo i Ciatura
W ogóle jak już jesteśmy przy Ciaturze to było to miasto, które nas kompletnie zaskoczyło.
W latach ’60 były tam prężnie działające kopalnie manganu, które w swoim czasie zabezpieczały ponad 60% światowego zapotrzebowania na ten pierwiastek.
Po upadku Związku Radzieckiego kopalnie zamknięto, a miasteczko popadło w ruinę. Do dzisiaj można tam zobaczyć pozostałości po kolejkach, którymi z kopalń na tym górzystym terenie transportowano urobek. Na wielu z nich nadal wiszą wagoniki! Podobnie stare kolejki do przewozu pasażerów, które działały jeszcze w 2017 roku, choć wyglądają obecnie jak eksponaty z muzeum techniki z początków zeszłego stulecia.
Takich pozostałości po złotych czasach sowieckich widzieliśmy w Gruzji sporo. Zresztą całe miasto Tskaltubo, które słynęło z leczniczych źródeł, na których budowano sanatoria (Stalin tam jeździł!) jest jednym wielkim reliktem- muzeum.
Sanatoria opuszczono dawno temu, zabierając z nich co się dało. Jedno lub dwa nadal działają (to tam spaliśmy za 500zł), a reszta stoi w ruinie totalnej. Część zagrodzona ściśle płotem, ale po wielu można chodzić i zachwycać się i przestraszać na raz. Teren do urbexu rewelacyjny.
Zobaczcie nasz film o tym jak łazimy po starych sanatoriach Tskaltubo. Więcej informacji i dokładna rozpiska terenu u Wander Lush.
Te ślady sowieckiej przeszłości, połączone z myślą, że tak mogło być i u nas, to totalny mind blow.
17. Święte krowy
Wracamy teraz na gruzińskie… nie, wcale nie pastwiska! na gruzińskie drogi! na których krowy mają specjalny status.
To kolejny aspekt, poza ruchem samochodowym na drodze, gdzie Gruzja bardzo przypomina Indie.
Stada krów wylegujące się na drodze, zwierzęta stale wchodzące na jezdnię- czy to same, bez kontroli (z wyrazem totalnego znudzenia, zero strachu przed pojazdami) czy popędzane przez pasterza. Wchodzą na ulicę kiedy chcą i gdzie chcą, chodzą środkiem, zatrzymują się bez kontroli.
Nie raz musieliśmy się dosłownie przedzierać przez stado zwierząt, nie mówiąc już o krowach, które zażywały ochrony przed słońcem w podgórskim tunelu.
Podobno gruzińskie prawo drogowe nadaje krowom i ich pasterzom specjalny status i absolutne pierwszeństwo na drodze.
W Polsce niewyobrażalne– takie zwierzęta od razu zostałyby wyłapane, a ich właściciel posądzony o stwarzanie zagrożenia na jezdni. I faktycznie- jest to zagrożenie dla bezpieczeństwa, zwłaszcza, że może się zdarzyć także i na autostradzie.
18. Upały
W Gruzji byliśmy w sierpniu 2022 roku, czyli w czasie, gdy i w Polsce bywa upalnie, ale przyznam, ze skala temperatur w Gruzji mnie pokonała.
W Polsce 35 stopni to nieziemski upał, w Gruzji mówimy raczej o temperaturach rzędu 38-40, które wcale nie są takie rzadkie.
Dlatego trzeba dobrze zaplanować wypoczynek i w te najgorętsze części dnia albo zwiedzać jaskinie albo zacienione kaniony albo być nad wodą albo jechać klimatyzowanym samochodem. Spodziewałam się, że będzie ciepło, ale nie że aż tak!
20. Gruziński kierowca Ubera
No i to na koniec, na podsumowanie naszego pobytu.
Wracamy już do domu, samolotem, który spóźnił się 10 godzin (!). Na lotnisku szybko wzywamy Ubera, bo przez to opóźnienie Rafał ma tylko półtora godziny, żeby dotrzeć do domu, przebrać się i śmignąć na dworzec, z którego łapie pociąg na spotkanie służbowe do Warszawy.
Wsiadamy więc do samochodu, a tam… gruziński kierowca! (który w przeciwieństwie do tego, co pisałam wcześniej, ani be ani me w żadnym innym języku niż ojczysty: nic po angielsku, nic po rusku i oczywiście nic po polsku).
Jeździliśmy Uberami w Polsce już pewnie z kilkadziesiąt razy i nigdy nie mieliśmy kierowcy z Gruzji! Może dobrze, że teraz, przynajmniej rozpoznaliśmy „robaczki”, którym miał zapisaną trasę na telefonie i byliśmy w stanie napisać do niego po gruzińsku. Ot, taki smaczek na koniec!
Okej, to już chyba wszystkie zaskakujące zaskoczenia, choć z pewnością nie jest to obraz całego kraju, bo Gruzja ma poza tym wiele niespodzianek. A może byliście w tym kraju i chcielibyście coś dodać do listy?
19. Kościół katolicki
Podróżując po świecie zawsze układamy plan tak, żeby w niedzielę móc być na mszy świętej. Czasami jest to pewnym ograniczeniem, ale nawet w Tajlandii udało nam się to w sumie bez problemu.
W Gruzji również znaleźliśmy kościół katolicki- całe dwa 🙂 Niestety, oba daleko od Kutaisi, w okolicy którego bazowaliśmy. Jeden w Batumi, drugi w stolicy. Wybraliśmy ten drugi i muszę przyznać, że chyba po raz pierwszy zdarzyło nam się jechać na mszę świętą 4,5h w jedną stronę. Panie Jezu, widzisz, jak nam zależy? 🙂
Kościół w Tibilisi ufundowany był zresztą przez Polaków dwa stulecia temu i mszę odprawiał polski ksiądz. Zaskoczyło mnie to poczucie, że jednak jesteśmy tak daleko od domu, bo wszystkie te europejskie smaczki, o których pisałam wcześniej, sprawiają, że ma się poczucie, jakby się było prawie u siebie.