W 2007 roku mieszkańcy Kolumbii w ogólnonarodowym głosowaniu wybrali Solną Katedrę w Zipaquira za największy cud tego kraju. Pewnie mieli na myśli dokonania inżynieryjne i niesamowitość miejsca, które nie zostało stworzone przez naturę, ale własnymi rękami Kolumbijczyków. To ciekawe, że szykując się do naszej wyprawy pod koniec 2021 roku na wzmiankę o tak niesamowitym miejscu trafiłam zupełnym przypadkiem, a w polskim internecie właściwie prawie brak jakichkolwiek rzetelnych informacji. I to jest właśnie ten moment, kiedy na białym koniu wjeżdżamy my i mówimy „to my Wam opowiemy, co to jest ta Zipaquira”.
No właśnie, co to jest ta Zipaquira?
Zipaquira to właściwie nazwa miejscowości, leżącej jakieś 40km na północ od Bogoty. Ale pod hasłem „Zipaquira” każdy napotkany przez nas Kolumbijczyk rozumie dokładnie jedną atrakcję- Catedral del Sal czyli „Solną Katedrę”. I jest z niej bardzo dumny!
W pewnym przybliżeniu my Polacy mamy jakieś wyobrażenie o tym, jak to może wyglądać, bo mamy swoją Wieliczkę. I pewnie w niejednym głosowaniu wygrałaby ona zaszczytny tytuł „Największego cudu Polski”, prawda?
No to już właściwie wiecie o co chodzi. Zipaquira to wciąż działająca (podobno) kopalnia soli, w której górnicy dokonali monumentalnego dzieła. Wydrążyli korytarze i ogromne sale, a nawet kaplicę. Nie są one tak bogato zdobione jak nasze w Wieliczce, ale na pewno największa sala Katedry robi wrażenie wielkością i rozmachem. Do katedry wiedzie trasa obejmująca również podziemną drogę krzyżową. Kolejne stacje bardzo symboliczne, z krzyżami wyrzeźbionymi w skale. Proste formy robią wrażenie głównie za sprawą pięknego oświetlenia.
Ceny biletów do Solnej Katedry
Bilet do Catedral del Sal jak na warunki kolumbijskie drogi. Nawet sami mieszkańcy Zipaquiry nam to powiedzieli- „tam jest drogo!”.
Za 5 biletów (3 „dorosłe” i 2 „dziecięce”) zapłaciliśmy w sumie 282,500COP, czyli około 300zł (dorosłe 60,500COP, dziecięce 50,500COP). W tym samym czasie za naszą Wieliczkę zapłacilibyśmy odpowiednio 77zł i 59zł. Dla wyrównania szans nie policzę, że w Wieliczce mielibyśmy zniżkę 30% z Kartą Dużej Rodziny.
W Polsce w tej cenie mamy dwugodzinną trasę z przewodnikiem plus dla chętnych możliwość rozszerzenia o kolejną godzinę w podziemnym muzeum. A co za tą cenę proponuje nam Zipaquira?
No właśnie… a jak wrażenia?
Hmm… powiedziałabym, że nieoczywiste!
Rozmach tego solnego przedsięwzięcia robi wrażenie i na pewno nie żałuję, że zobaczyliśmy to na własne oczy.
Ale… no właśnie! Jak ktoś był w Wieliczce to może być zwiedziony, że jednak za tą znaczną cenę dostaje się niewiele. Owszem, audio guide, nawet po angielsku, jest w cenie. Opowiada o każdej stacji drogi krzyżowej plus chyba o 7 innych miejscach, ale to raczej „suchary”.
Nikt nas nie oprowadzał, a ja jestem zwolennikiem kontaktu „bezpośredniego”, bo nikt lepiej nie opowiada o kopalni niż górnik. Nie było górniczych smaczków, opowieści i ciekawostek, nie było solnych skrzatów, ani legend. To troszkę tego co wiem musiałam sobie doczytać sama w internecie. Nie było nawet mapki!
A jak było? Po prostu kupiliśmy bilety i weszliśmy do środka, co nam, Polakom, górnikom z dziada pradziada, się nawet w głowie nie mieści. Nawet teraz przeczytałam na stronie Wieliczki, że nie można się odłączyć od grupy, bo to przecież kopalnia jest i można chodzić wyłącznie z osobą uprawnioną.
No cóż… w Kolumbii nikomu to nie przeszkadza, dlatego ludzi jest dużo i chodzą wszyscy bezładnie gdzie chcą. Trochę jednak jest wrażenie takiego chaosu. I myśli: „my byśmy im w Polsce pokazali jak się organizuje takie zwiedzanie!”. Zresztą chyba już pokazujemy, bo Zipaquira i Wieliczka współpracują, a w kolumbijskiej kopalni twierdzą, że na świecie są dwa takie solne cuda: u nich i w Polsce, w Wieliczce właśnie.
Jak dojechać do Zipaquira?
Planując wycieczkę napaliliśmy się strasznie na najbardziej polecany środek transportu, który jest atrakcją samą w sobie: pociąg (Sabana Tourist Tren). Kolej jest w Kolumbii dramatycznie słabo rozwinięta, stąd byłaby to może jedyna okazja, żeby do arsenału wykorzystanych tam przez nas środków transportu: łódka, czółno, dżip, samochód, autobus, samolot, dodać jeszcze i kolej żelazną.
Ostatecznie zrezygnowaliśmy jednak ze względu na dwa główne czynniki: czas i pieniądz. Bo czas to pieniądz 🙂 Ten niedługi około 40-kilometrowy odcinek pociąg przejeżdża bowiem w czasie 2 godzin (w jedną stronę!) i jedzie tylko raz dziennie tam (około 8:30 z dworca) i raz dziennie o 15:30 z powrotem.
A cena za ta atrakcję niechuda, ale może dlatego, że to jeden z niewielu pociągów w Kolumbii. Za dorosłego chcieli 63.000COP, za dziecko niewiele mniej- 57.000COP. No, mówiłam, że to atrakcja sama w sobie. Może nawet większa niż podziemna cud kopalnia 🙂 A na pewno droższa! Tym droższa, że zwykłym autobusem z Dworca Norte dojechaliśmy do Zipaquiry za 6,400COP od łebka. Jakby… 10 razy taniej? I 4-krotnie szybciej, bo autobus doszarżował w pół godziny. Odjazdy w obie strony właściwie na zawołanie, co daje dużą czasową niezależność.
A potem trafiasz do tunelu zamkniętego kratami, za którymi jest stacyjka pociągu. I rozkład jazdy. Trzy rozkłady: zwykły, weekendowy i świąteczny. Kolejką można się wydostać na powierzchnię. Tylko pociąg, który przyjechał nie pasował czasowo do żadnego z tych rozkładów i zabiera na pokład tylko 40 osób, a w kolejce czekało jakieś 200… I w sumie to nie wiadomo, o której będzie kolejny i czy się załapiemy, dlatego wróciliśmy piechotą tą samą drogą, którą przyszliśmy.
Tak to jest po kolumbijsku. Ich największy cud. Ładny, ale chyba pierwszy raz w ogóle w ciągu naszych podróży miałam w głowie tak wyraźną myśl: „my to jednak w Polsce umiemy w te kopalnie i w inne atrakcje!” I za to obudzenie dumy z własnego kraju dzięki ci Kolumbio!