Przyznam od razu, że temat pod hasłem „apteczka podróżna” to dla mnie koszmar. Po pierwsze dlatego, że w ogóle nie lubię się pakować- ani ciuchów, ani sprzętu, ani tym bardziej lekarstw. Po drugie- jestem słaba w medycynę. Umiem samodzielnie wziąć tylko tabletkę na ból głowy, a ze wszystkim innym idę do Rafała. To on jest naszym „lekarzem rodzinnym”- szuka plastrów gdy trzeba, maści na słabo gojące się rany i dawkuje witaminy, gdy chwyta nas przeziębienie.
Dlatego jeśli tak jak ja czujecie, że temat apteczki na podróż może nie być Waszym konikiem, zajrzyjcie do mojej ściągi. Przeszłam to raz, skompletowałam, opisałam, a Rafał zatwierdził, dlatego teraz mogę się podzielić z Wami. I pochwalić, jaka jestem mądra i zapobiegliwa 🙂
Lepiej zapobiegać niż leczyć
No właśnie. Temat medycyny podróży jest bardzo szeroki i obejmuje wiele kwestii.
Po pierwsze i najważniejsze, bo tego nie ogarniecie już w drodze- szczepienia. Warto się skonsultować z lekarzem medycyny podróży, ale nie wszystko, co Wam zalecą, musicie brać.
Na przykład my podczas naszej ostatniej podróży do Kolumbii (grudzień 2021) wiedząc, że odwiedzimy Amazonię, szczepiliśmy się na dur brzuszny i żółtą febrę, ale zrezygnowaliśmy z wścieklizny (więcej o tym piszemy w artykule o przygotowaniach do tego wyjazdu).
Warto się także skonsultować z lekarzem medycyny podróży (oczywiście w zależności od tego, do jakiego kraju jedziecie- jeśli do Włoch, można sobie odpuścić:) w sprawie recept na niezbędne leki, bez których Wasza apteczka podróżna nie będzie kompletna.
Nam zawsze bez problemu udaje się znaleźć lekarza, któremu opowiadamy o planowanym wyjeździe na przykład do Tajlandii, i który na ten kierunek wypisuje nam receptę na antybiotyk, chociaż chorzy w tym momencie nie jesteśmy.
Apteczka podróżna- czego nie brać
W podróży zawsze obowiązuje jedno: zdrowy rozsądek. I drugie nad tym: limit bagażu. Dodając jedno do drugiego wiedzcie, że nie warto brać wszystkiego.
Chorób czy wypadków losowych w podróży może Cię spotkać multum (tfu tfu) i z pewnością nie jesteś w stanie się na wszystko przygotować. Dlatego jeśli masz wziąć antybiotyk- weź taki, który „najobszerniej” ogarnie Ci możliwe infekcje. Jeśli bandaż, to nie w 10 rozmiarach. Jeśli płyn na komary to jedną butelkę- resztę dokupisz na miejscu. Pamiętaj, że wszędzie są sklepy i wszędzie są apteki!
Jeśli masz obawy o to, czy się dogadasz: posłuchaj tej historii.
Rzecz się działa dawno, dawno temu (2016) na wyprawie w Tajlandii. Było nas siedmioro: my Zawierty i szwagier Piotrek z żoną. No i tym razem Piotrek miał pecha (albo najładniejsze nogi!) bo jakoś tak drugiego lub trzeciego dnia poparzyła go w kostkę u nogi meduza. Nie tak, żeby miała sparaliżować, ale na pewno go bolało.
Testowaliśmy różne opcje uśmierzenia bólu oraz zmniejszenia opuchlizny (don’t ask), ale pomogła dopiero maść z apteki w Bangkoku. Zdesperowany Piotrek z bratem swym, a mym mężem, poszli do pierwszej lepszej apteki, a z braku znajomości języka Tajów, Piotrek swoją girę po prostu położył pani na ladzie. Wystarczyło. Nie wiem skąd, ale od razu wiedziała, co mu się stało i jak mu pomóc.
Scenka druga.
Tym razem z bratem Piotrka (zgadnij o kim mowa). Że też zawsze chłopaki ładują się w takie tarapaty… Ciekawe dlaczego??? No więc brat Piotrka na wyprawie z rodziną do Grecji A.D. 2020, mimo ostrzeżeń o czających się przy brzegu jeżowcach, postanowił nie zakładać butów do pływania jak reszta rodziny. Domyślcie się, jak się to skończyło: kilkanaście małych, czarnych, wbitych prostopadle kolców w stopie. Dodam, że wbitych głęboko i niestety bardzo kruchych, a przez to trudnych do usunięcia, bo łamiących się przy najmniejszej próbie uchwycenia.
No cóż… dziubanie igłą nie pomogło, potrzeba było czasu, żeby wypłukały się same lub z ropą (bleh). Dzięki wizycie w miejscowej aptece, w której Rafał (znaczy się że brat Piotrka) powiedział tylko „sea urchin” udało się od razu kupić jakąś dobrą maść antybakteryjną, która przyspieszyła leczenie i gojenie.
No więc- pamiętajcie, że apteki są wszędzie (lub prawie). Dlatego nasza apteczka podróżna zawiera tylko niezbędne minimum, które jak na razie w zupełności nam wystarczało. Na razie, bo nie odwiedzaliśmy jeszcze Afryki.
Apteczka podróżna- co zabrać
Podzielę rzeczy na trzy kategorie: niezbędne w każdej podróży (nawet do Włoch:), środki opatrunkowe, komarowe i słoneczne, oraz środki specjalne.
Niezbędne w każdej podróży:
- leki na biegunkę: węgiel i nifuroksazyd. Węgiel- wiadomo- środek naturalny. Nifuroksazyd- to lek antybakteryjny o mocniejszym działaniu (do kupienia bez recepty). Nie polecamy i od jakiegoś czasu sami już nie bierzemy leków typu smecta. Właściwie to nie leków, tylko specyfików, bo one nic nie leczą, tylko „zatykają”. Problem pozostaje.
- leki na odwodnienie – elektrolity. Przy biegunce konieczne, ale bez problemu kupicie je w każdej aptece (testowaliśmy na przykład w Meksyku),
- leki na gorączkę na bazie paracetamolu i ibuprofenu. My bierzemy i to i to, bo przy dużej gorączce, która po podaniu leku spada tylko na kilka godzin, trzeba je podawać naprzemiennie, żeby nie przekroczyć dziennej dawki. W tej chwili bierzemy tabletki, bo nasze dziewczyny w wieku 9+ łykają już bez problemu. Jeśli jest potrzeba zmniejszenia dawki, łamiemy tabletkę na pół. Jeśli macie maluchy i tabletka odpada to oczywiście bierzcie syrop.
- leki na chorobę lokomocyjną (np. lokomotiff- podobał się ostatnio naszym dzieciom bo podobno duży i bardzo smaczny do ssania). Przez wiele lat nie braliśmy, bo generalnie nie mamy problemu z chorobą lokomocyjną w naszej rodzinie, ale przy długich (lub ekstremalnie krętych) trasach do pokonania na pewno warto mieć.
- furagina– to z kolei mój (Marty) „ulubiony” lek. W Polsce nie mam problemów z pęcherzem, ale w podróży jakoś lubią się przypałętać. Lepiej mieć ze sobą na szybką akcję.
- tabletki na gardło. Niby nie chorujemy, ale czasem się zdarza, że np. w autobusie klima jest za mocno podkręcona i nieżyt gardła gotowy. A nie ma nic bardziej upierdliwego niż to lub katar.
Środki opatrunkowe, komarowe i słoneczne:
- stripy na rany– plasterki, które zastępują szwy. Nie korzystaliśmy często, a ostatnio w Polsce, gdy Ada spadła ze schodów i rozcięła sobie łuk brwiowy,
- plastry w różnych rozmiarach,
- opaska bandażowa,
- octanisept– mała butelka do odkażania ran (ostatnio wykorzystywałam go do psikania Oli po ropiejących uszach, przekłuwanych kilka miesięcy wcześniej),
- środek na oparzenia skórne. Przez wiele lat właściwie na każdym wyjeździe zdarzały nam się poparzenia słoneczne. Taką mamy karnację (zwłaszcza ja), że słońce chwyta natychmiast i na czerwono. Do tej pory zawsze używaliśmy kupowanego już na miejscu aloesu, ale zupełnie przypadkiem, dzięki naszemu dziecku, które oblało się wrzącym rosołem i potrzebna była szybka wyprawa do apteki, odkryliśmy środki help4skin. Są magiczne i nie wiem jeszcze, dlaczego nikt od nich nam nie płaci za reklamę! Mamy od nich żel hydrokoloidowy przyspieszający gojenie oparzeń i działa jak złoto. Pomógł i przy rosole i w każdym innym przypadku. Wystarczy cienka warstwa zaaplikowana właściwie raz i problem poparzeń słonecznych znika.
- żel hydrokoloidowy przyspieszający gojenie ran (też z help4skin)- pomoże przy zadrapaniach, i skaleczeniach. Mieliśmy w Kolumbii, ale nie było konieczności testowania.
- plaster w żelu (a jakże, także help4skin) – idealny zwłaszcza dla tych, którzy tak jak ja mają problemy z pękającą od słońca, piasku i morskiej wody skórą stóp na piętach lub między palcami. Ten preparat zamyka ranę i niesamowicie przyspiesza gojenie. Piecze jak cholera przy aplikacji, jakbym polewała ranę kwasem lub posypywała solą, ale działa idealnie!
- krem przeciwsłoneczny. U nas minimum 30, najlepiej 50. Bierzemy ze sobą jedną butlę, a resztę kupujemy na miejscu. Wszędzie jest to właściwie tak samo drogie,
- środki na komary. U nas niezbędne, bo dziewczyny mają uczulenie, więc zwykły „off” nam nie wystarcza. Lubimy Vaco, a gdy trzeba cos mocniejszego- koniecznie środki z DEET (u nas maks 30% stężenia, bo po 50% schodzi skóra),
- maść z antybiotykiem, przeciwzapalna (bierzemy ze sobą od czasu tych jeżowców w Grecji),
- maść przeciwbólowa (do tej pory nie braliśmy, ale okazało się, że w Amazonii by się przydała),
- poza tym zawsze mamy ze sobą nie leki, ale sprzęt „paramedyczny”: igłę medyczną (taka jak od strzykawki)- właściwie na każdym wyjeździe mamy jakieś drzazgi do wyjęcia (lub kolce jeżowca), pensetę (bo te drzazgi i jeżowce), obcinacz do paznokci, małe nożyczki,
- podpaski/tampony– tłumaczyć nie trzeba. Zawsze mam ze sobą parę sztuk na wszelki wypadek, bo dostać okres i nie być na niego przygotowanym to jeden z największych koszmarów, który się może przydarzyć w podróży.
Jak to wszystko spakować?
Najlepiej tak jak jest napisane: w trzy osobne paczuszki. Mogą być kosmetyczki (tak pakujemy leki podręczne), ale jeszcze bardziej polecam o wiele prostsze rozwiązanie- woreczki strunowe np. z Ikei. Wszystkie lekarstwa mają wtedy dużo miejsca i się nie gniotą, co ewentualnie mogłoby skutkować ich samodzielnym opuszczaniem pudełeczek i blistrów, a tego zdecydowanie byśmy nie chcieli.
To taki nasz must have, którego po podróży właściwie nawet nie rozpakowujemy. Woreczki leżą i czekają na kolejne wyprawy. Sprawdzamy tylko, czy któregoś z leków nie trzeba wymienić ze względu na przekroczony termin ważności.
Dodalibyście coś jeszcze do tej listy?
Ekstrasy, które dokładamy zgodnie z naszymi indywidualnymi potrzebami, takze w zależności od kraju, do którego jedziemy:
- dziewczyn leki na alergię komarową– ugryzienie komara puchnie, podbiega płynem i lubi się sączyć, więc zawsze mamy ze sobą maść ze sterydem, maść z antybiotykiem i tabletki zmniejszające reakcję alergiczną organizmu (Cezera),
- xifaxan– lek na ostre zatrucie pokarmowe, tzw. biegunkę podróżnych. To jest antybiotyk, który podajemy w sytuacji, gdy słabsze leki nie działają, koniecznie weźcie do krajów, w których grozi Wam tzw. „zemsta faraona”.
- allergocrom– krople do oczu (bez recepty). Zapalenie spojówek to po zapaleniu pęcherza druga najczęściej nękająca mnie i upierdliwa przypadłość,
- malarone– lek na malarię, który braliśmy profilaktycznie podczas naszej wyprawy do dżungli amazońskiej . Oczywiście dotyczy tylko regionów, w których istnieje zagrożenie malarią. No i oczywiście trzeba mieć na to receptę.
- inne antybiotyki (amoksycylinę) przepisane profilaktycznie przez lekarza.
Wydawało mi się, że nie targamy tego wiele, ale jak tak patrzę na tą listę, to jednak się nazbierało i ta nasza apteczka podróżna wydaje się być naprawdę spora.