Zacznę od razu od naszego wrażenia: dawno nie spotkaliśmy czegoś tak wciągającego i profesjonalnie przygotowanego! A do tego… ukrytego przed światem 🙂 Bo przyznam, że na informacje o Questach natrafiliśmy dosłownie przypadkiem, szukając w internecie informacji na temat tego, co można zrobić przez jeden dzień w Poznaniu. Trafiliśmy na bloga podróżniczego jakiejś pary, który w bardzo wyczerpujący sposób opisał atrakcje Poznania, w jednym z punktów wymieniając Quest „Królewski Poznań”, z którego korzystali przy zwiedzeniu Rynku Głównego. Questy? A co to jest takiego?…
I w ten sposób, można powiedzieć przypadkiem, natrafiliśmy na Questy, które skutecznie zagospodarowały nam nie tylko tę sobotę w Poznaniu (zrobiliśmy 3, choć byliśmy technicznie gotowi na 5, tyle że nie starczyło nam czasu) ale także niedzielę w Oleśnicy (kolejne 2 Questy). Zabawa jest przednia, więc koniecznie chcemy się podzielić z Wami naszym najnowszym odkryciem!
Questy- co to takiego?
Po naszemu można by powiedzieć, że Quest to wersja gry terenowej lub podchodów. Uczestnicy, którymi może być dowolna grupa osób: rodzina z dzieciakami, klasa szkolna, turyści odwiedzający dane miejsce, a już widzę także opcję na grupy naszych skautów albo urodziny dziecięce robione tym tropem…
No więc ta grupa podąża śladem rymowanego wierszyka, w którym zawarte są kolejne wskazówki odnośnie trasy (jak iść) oraz zadań do wykonania, które trzeba zrealizować na szlaku, żeby odgadnąć końcowe hasło.
Wszystko tu się ze sobą łączy, bo bez rozwiązania kolejnych zagadek, dzięki którym zdobywacie litery lub cyfry do końcowego hasła, nie poznacie kodu, którym można otworzyć skrzynię ze skarbem.
Każdy Quest ma skrzynię ze skarbem
Tak! Na końcu każdej trasy ukryta jest skrzynia ze skarbem, którą trzeba otworzyć uzyskanym po drodze hasłem.
Mamy za sobą 5 Questów i już wiemy, że „skrzynie” bywają różne i w różnych miejscach schowane. Czasami trzeba baaardzo poszukać, a czasami skrzynka jest od razu widoczna. A czasem w ogóle nie będzie to skrzynka. Być może trzeba będzie wejść na jakieś podwórko, być może do czyjegoś ogrodu lub restauracji, a być może szukać pod kamieniem. A czasem skrzynka będzie sobie stała tak po prostu- jak skrzynka na listy.
Ale bez poznania kodu, który zdobywasz rozwiązując Quest i tak wszystko to na nic. Nie dostaniesz się do tego co najważniejsze i co jest sednem całej zabawy: do pieczęci, którą przybijasz na karcie jako dowód ukończenia Questu i do „Książki Questu”, gdzie zostawiasz pamiątkowy wpis z datą i loginem.
Questy- ranking i odznaka
To co jest fajne w Questach to to, że nie wymagają one obsługi– Questy po prostu „są” i czekają aż ktoś je rozwiąże. Większość z nich jest dostępna 24/7, co oznacza, że możecie bawić się w nie, kiedy tylko przyjdzie Wam ochota. Nie trzeba czekać na hasło „start”.
Po mapę Questów i więcej informacji od razu odeślę Was do świetnie przygotowanej strony Questów, gdzie sobie wszystko poczytacie: skąd wzięła się idea? jak grać? co jest potrzebne? jak się zalogować i jak liczą się punkty?
Bo owszem, Questy to punkty- można je zbierać by zdobyć odznakę PTTK Questy- Wyprawy Odkrywców i brać udział w rankingu.
W tej chwili działających Questów jest w Polsce dobrze ponad 700, więc jest z czego wybierać. Osoba, która na kwiecień 2022 ma największą liczbę gier na koncie, zrobiła ich coś koło 380. Na najwyższą, złotą odznakę to wciąż za mało. Wymagane jest 500 Questów z 16 województw, w tym 5 kajakowych! Nie wiem, czy my dotrzemy aż tam (ach te kajaki!), ale wiem, że już nas wciągnęło i na pewno jako login „fivetofly.pl” będziemy chcieli zdobywać kolejne odznaki i miejsca w rankingu.
5 Questów wymaganych na „odznakę popularną” zdobyliśmy w jeden weekend. I to na pewno nie nasze ostatnie słowo!
Questy to totalny fun!
Okej, było trochę ogólnej wiedzy (po resztę wpadajcie na stronę Questów), teraz czas na nasze doświadczenia.
Po 48 godzinach od odkrycia całej imprezy mamy na koncie 5 Questów w dwóch województwach: trzy zrobiliśmy w Poznaniu i dwa w Oleśnicy.
Co ciekawe, nasz Wrocław, mimo, że jest dużym miastem, ma na swoim terenie tylko 2 Questy. Mało w porównaniu do dużo mniejszej Oleśnicy (również 2) lub równie dużego Poznania (11 Questów). Szkoda, ale może ktoś się zajmie tematem?
Nasze pierwsze poznańskie Questy zawiodły nas w rejony, w które nigdy sami byśmy nie trafili, choć mieszczą się w samym centrum. Zaliczaliśmy je w dwóch różnych formach, które są dostępne do wyboru:
Quest „papierowy”
W tej formie zabawy idzie się według wierszowanych wskazówek z zamieszczonych na stronie i wydrukowanych wcześniej PDF-ów.
U nas każda z dziewczyn miała swój egzemplarz tekstu, co miało swoje zalety (każda ma swój i sama rozwiązuje zadania, wpisując litery hasła) i wady (każda ma swój i chce być pierwsza na zagadce, żeby rozwiązanie zdradzić siostrom ku ich strasznemu zdenerwowaniu).
Po ukończeniu „papierowego” Questu na kartę wbija się pieczątkę znalezioną w skrzyni. Kto ma dzieci ten wie, jaka to frajda i nagroda- wcale nie mniejsza niż gdyby w skrzyni na końcu leżała złota moneta!
Quest „przez aplikację”
To druga fajna opcja brania udziału w zabawie. Testowaliśmy także i tę formę najpierw przemierzając poznańskie Jeżyce śladami Małgorzaty Musierowicz, a drugiego dnia tropem księżnej w Oleśnicy.
Zaczniemy najpierw od wad, choć oczywiście podkreślam, że nie są to wady samego Questu, który według nas jest właściwie zabawą idealną. Raczej chodzi o to, że w rodzinie takiej jak nasza wspólne posługiwanie się telefonem może być zarzewiem konfliktów 🙂
Na bo właśnie- telefon jest jeden, więc trzeba się umieć dogadać, kto teraz czyta i prowadzi grupę do kolejnej wskazówki. To nam akurat jakoś wyszło i spin było mniej niż w wersji papierowej (o dziwo). No i nie da się na niego przybić końcowej pieczątki. Zamiast tego na apce pojawia się końcowy dyplom z gratulacjami. Fajnie, ale to jednak nie to samo, co pamiątkowa pieczątka.
Telefon również ma swoje zalety. Jest jeden, więc trzeba się umieć dogadać, kto teraz czyta i prowadzi grupę do kolejne wskazówki. To nam akurat jakoś wyszło i spin było mniej niż w wersji papierowej o (dziwo). Na pewno telefon jest o wiele bardziej poręczny w czasie deszczu. Łatwiej go ochronić przed zmoknięciem niż trzy duże kartki papieru. (Przetestowane!)
Jedna jeszcze zaleta telefonu, którą szczególnie odczuliśmy drugiego dnia, rozwiązując Questy w Oleśnicy.
Jak bowiem działa apka? Program nie pokaże Ci całej trasy, żebyś nie mógł jej przejść za szybko lub po łebkach czy też omijając część zadań.
Musisz iść po kolei według wskazówek, gdyż kolejne odcinki trasy ujawniają się stopniowo.
Docierasz na miejsce, które potwierdza sygnał GPS (z tym bywa różnie, zdarzyło nam się 2 lub 3 razy w Poznaniu, że byliśmy gdzie trzeba, ale bliskość budynków nie pozwalała GPS-owi nas „odkliknąć”) i dopiero możesz nacisnąć przycisk „Dalej” by rozwiązać zagadkę.
Poprawność jej rozwiązania od razu weryfikuje Ci apka– nie możesz iść dalej jeśli nie udzielisz dobrej odpowiedzi. Bywa to bardzo pomocne gdy wskazówki lub pytanie jest nie do końca jasne. Bo na przykład „Ile okien widzisz nad sklepem?” nie do końca nas nakierowuje na to, czy chodzi o okna bezpośrednio nad witryną czy wszystkie aż do dachu budynku?
Niestety- jeden z papierowych Quizów w Oleśnicy był na tyle nieprecyzyjny, że w finalnym rozwiązaniu pomyliśmy się aż o 10 oczek i końcowe hasło musieliśmy trochę zgadywać. Gdybyśmy wtedy korzystali z apki, na pewno nie miałoby to miejsca, bo od razu weryfikowałaby ona poprawność rozwiązań.
Z tego co wiemy, są Questy, które są wyłącznie w wersji na apkę (a nawet 5, które są wyłącznie wirtualne!) lub wyłącznie w wersji do druku, ale większość jest do wyboru. Oczywiście każde z rozwiązań ma swoje plusy i minusy, o czym, jak piszemy wyżej, przekonaliśmy się już pierwszego dnia zabawy.
Dlaczego Questy są super?
Chciałam napisać o zaletach i wadach tej zabawy, ale tych drugich właściwie nie znajduję, za to tych pierwszych- mnóstwo!
Po pierwsze- wartościowy czas.
Jak już pisałam, spędziliśmy przy Questach fantastyczny rodzinny weekend. Team building na pełnej, choć nie powiem, że nie obyło się bez histerii, łez i walk o przywództwo w grupie. Ciężkie to były chwile, ale pewnie potrzebne.
Po drugie- zaangażowanie naszych dzieci i czas spędzony na świeżym powietrzu!
Dawno tego nie było, żeby tyle chodziły i chciały więcej! Żadna nie marudziła, że „bolą nóżki” (oj taak, nasze nastolatki nadal to potrafią!), że nudy, że nie lubi zwiedzania i zabytków.
Przełaziliśmy Stary Rynek w Poznaniu w wietrze i chłodzie, a Jeżyce w padającym deszczu bez słowa skargi! To było amazing i awesome w jednym. Chyba nigdy nie widziałam czegoś takiego u moich dziewczyn. 14 kilometrów w nogach pierwszego dnia na trzech Qestach, a nazajutrz chciały więcej!
Po trzecie- zwiedzanie…
To to, czego moje córki nie były pewnie nawet świadome. Jak wiele niezwykłych rzeczy dowiedzieliśmy się rozwiązując zagadki z Questów: o początkach państwa polskiego w „Królewskim Poznaniu”, o pięciu błogosławionych chłopakach z „Poznańskiej Piątki”, o miejscach związanych z książkami Małgorzaty Musierowicz na Jeżycach, a w końcu o Oleśnicy, w której byliśmy parę razy, ale nigdy tam, dokąd zaprowadził nas Quest.
To zwiedzanie jest tak przyjemne i smakowite, bo nienudne i niesztuczne. Wiedza i ciekawostki tak podane same wchodzą do głowy.
Po czwarte- już widzę, że to będzie frajda na wiele tygodni, a nawet miesięcy.
Jeszcze tyle przed nami do odkrycia! Questy są tak niezwykłe i zróżnicowane, że pozwalają zwiedzać i poznawać setki nowych miejsc: stare cmentarze (jupi!), zapomniane wioski, muzea, miasta i miasteczka- to wszystko przed nami, a z Questami to będzie sama przyjemność!
Po piąte- wyzwanie intelektualne.
O tak, nie myślcie sobie, że to zagadeczki dla dzidziusiów! Czasem trzeba się solidnie nagłowić, żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, bo na przykład trzeba policzyć okna „między żyletkami”. Tylko co to są te „żyletki”? Idziemy więc trasą wyznaczoną przez Poznań i próbujemy wykminić co to mogą być te „żyletki”. Udało się! Mama wymyśliła! (dumna z siebie)
Dzięki Questom nasze dzieciaki (i my też) muszą się naprawdę wysilić. My to lubimy jak nasze dzieci się pocą z wysiłku hehe.
Po szóste- świetne przygotowanie.
Lubię, jak coś jest dobrze zrobione i dlatego szczególnie doceniam Questy. Nie ma tu popeliny: od aplikacji, przez stronę internetową, przygotowane trasy i zagadki aż po końcowe skrzyneczki ze skarbem. Wszystko jest kapitalne i profesjonalne, wszystko działa i nie trzeba bać się zawodu, że dotrzemy do końca, a tam lipa, bo ktoś ukradł skrzyneczkę.
Każda trasa ma swojego opiekuna, który pilnuje, żeby wszystko było na miejscu. A jeśli czegoś brakuje, wystarczy zgłosić to w aplikacji Questów, a oni przekażą informację komu trzeba.
Po siódme- za darmo!
Ile znacie tak fajnych i angażujących rzeczy, które można robić za darmo?
Tydzień temu spędziliśmy fajny czas we wrocławskim zoo (przeczytaj „6 podpowiedzi jak sprytnie ogarnąć zoo we Wrocławiu”), ale bilety kosztowały nas 75zł (i to tylko dlatego, że dorośli wchodzili za darmo, a dla dzieci mieliśmy potężne zniżki- jak to zrobiliśmy, przeczytacie też w artykule o zoo).
W miniony weekend spędziliśmy cały dzień w Poznaniu, gros czasu na Questach, które kosztowały nas dokładnie tyle co wydruk 6 kartek na domowej drukarce.
A tak naprawdę głównym potwierdzeniem, że to działa i jest super są chóralne głosy naszych dzieci „taaak, chcemy jeszcze”, „kiedy pojedziemy na następny Quest”. Bardzo Was zapraszamy i zachęcamy. To jest naprawdę bomba!
Wszystkie informacje znajdziecie na stronie Questów, którym serdecznie dziękujemy za cudownie spędzony rodzinny czas.
PS To nie jest post sponsorowany, Questy nie mają pojęcia o naszym istnieniu 🙂