Głupio jest napisać na starcie, że projekt nie wypalił jeszcze zanim się rozpoczął, co?
Ale tak właśnie było i wcale nam nie szkoda. Najważniejszym zadaniem tego projektu było zainspirowanie nas do największej podróżniczej przygody życia, w którą, jak nam się zdaje, właśnie wyruszyliśmy.
To wszystko przez Kolumbię!
Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. No cóż. Możemy potwierdzić, że z podróżami to też prawda 🙂 Nasze wyjazdy zaczęły się od tych krótkich, mieszczących się w ramach dwutygodniowego urlopu, choć wiedzieliśmy, że na tym się nie skończy. Za bardzo nam ten tort podróżniczy posmakował!
Następnym krokiem był wymarzony wyjazd na miesiąc do Kolumbii (pisaliśmy o nim tu, tu, tu, tu, tu i tu), po to, żeby na spokojnie móc pojechać także i do Amazonii (przeczytaj tutaj i tutaj). Wiedzieliśmy, że to będzie zupełnie inne przeżycie, gdy nie trzeba wracać do domu po dwóch tygodniach, gdy tylko człowiek zacznie czuć, że gdzieś wyjechał.
Dużym wyzwaniem było dla nas w ogóle samo przekroczenie psychologicznej bariery długiej nieobecności w domu: no bo co z pracą- jak zapytać szefa o tak długi urlop? co ze szkołą?- jak zabrać dziecko na tak długo? czy uda się nadrobić zaległości? (pytania bardzo zasadne, bo wtedy jeszcze Tośka była w normalnej szkole, nie na edukacji domowej) jak spędzimy święta za granicą?…
Jak to zwykle bywa, zadania okazały się w rzeczywistości mniejsze, gdy przystąpiliśmy do ich realizacji. Szef bez problemu zgodził się na miesięczny urlop pod koniec roku, w szkole Tosi wcale nie było tak dużo do odrobienia (czasy covidowe plus okres Bożego Narodzenia zrobiły swoje). Święta też jakoś przeżyliśmy- była i choinka i polska wigilia, choć bez prezentów. Ale to był wyjątkowy czas!
Wiedzieliśmy już jednak, że kolejnym stadium tej „choroby podróżniczej” będzie urlop bezpłatny. Gdy zaznasz tej wolności w dysponowaniu czasem, niesamowitych spotkań i przygód, nie ma już odwrotu. Przynajmniej dla nas nie było…
Projekt 12/12
Pomysł sprawdzenia jak żyje się w innych miejscach świata, mieliśmy już parę lat temu. W skrócie: miał polegać na spędzeniu 12 miesięcy w 12 różnych krajach. Tak po prostu, żeby tam pożyć. Po krótkim rozeznaniu byliśmy jednak zmuszeni odrzucić go na starcie. Głównie ze względu na trudności finansowo-podatkowe.
Jednak po powrocie z Kolumbii myśl o naprawdę dłuuugim, paromiesięcznym wyjeździe nie dawała mi spokoju. Dlatego wróciliśmy, a właściwie to początkowo ja wróciłam, do projektu 12/12 po to, żeby go przystosować do tego, jakie aktualnie mamy możliwości życiowe.
Kolejne etapy przygotowań….
Po pierwsze musiałam przekonać mojego męża, że to w ogóle jest możliwe. Uwspólnić to marzenie i zrobić z niego plan.
Nie jestem osobą, która umie wiercić dziurę w brzuchu, bo wierzę w mądrość i rozsądek Rafała. Wiem też, że jest przede wszystkim odpowiedzialny za naszą rodzinę, a moim zadaniem jest być jego pomocą, a nie przeszkodą.
Odbyliśmy raptem dwie, może trzy rozmowy, podczas których zastanawialiśmy się, czy to jest w ogóle realne, czy tego chcemy (tak!) i jak możemy okroić ten plan do czegoś wykonalnego. Ostateczne tak, robimy to, zapadło mniej więcej na pół roku przed wyjazdem.
Kolejnym krokiem było sprawdzenie warunków w pracy. Nie chcę tu zbyt szczegółowo wchodzić w ustalenia z pracodawcą Rafała. Możecie sobie wyobrazić, że trzeba było uzgodnić, czy w ogóle jest możliwość wzięcia tak długiego urlopu i jaka część z tego będzie urlopem bezpłatnym. To poszło dosyć sprawnie w porównaniu z trzecim, najtrudniejszym zadaniem.
Było nim przekonanie Tosi do przejścia na edukację domową. Dwie młodsze dziewczyny już były w tej formie nauczania, pozostała nam najstarsza, która początkowo nie wyrażała w ogóle ochoty do zmiany szkoły. A my, cóż… nie mieliśmy planu B i wiedzieliśmy też, że nie chcemy jej do niczego zmuszać.
Podeszliśmy do sprawy spokojnie, dając jej czas do namysłu. Pierwszy raz rozmawiałam z nią w maju, nakreślając nasz wstępny plan. Resztę pozostawię między nami. Finalnie dostaliśmy zielone światło od naszej córki w połowie sierpnia i od tego czasu nasze marzenie oficjalnie stało się planem, a my przystąpiliśmy do jego wdrażania.
Co z tego ostatecznie wyszło?
Ostatecznie skróciliśmy podróż do 5 miesięcy. Było to konieczne ze względów pracowych i finansowych, a także szkolnych. Nasza najstarsza córka pisze w tym roku egzamin ósmoklasisty, na który musi się stawić osobiście.
Zrezygnowaliśmy także z formuły 1/1- jeden miesiąc w jednym kraju. Mamy do dyspozycji mniej czasu, więc chcemy zobaczyć więcej w krótszym czasie.
Poza tym życie pokazało, że nawet jeśli nie chcemy, to jesteśmy uzależnieni od rozkładu lotów, zwłaszcza jeśli ze względu na ograniczony budżet musimy podróżować jak najtaniej (o naszej filozofii organizowania pieniędzy na podróże piszemy w tym artykule).
Naszym głównym ograniczeniem jest oczywiście to, że podróżujemy w piątkę: trzeba zgrać kalendarze, możliwości i budżet dla dużej grupy osób (więcej o tym, dlaczego z nastolatkami podróżuje się trudniej niż z maluchami, pisaliśmy tutaj).
Podróż podzieliliśmy na dwa etapy: pierwszą część europejską, którą pokonamy własnym samochodem i drugą- z lotem za ocean, który mamy już kupiony do Chile na 13 listopada, więc przynajmniej to jest pewne.
Etap 1- Europa
Pierwszą część podróży kręcimy po Bałkanach. Tu nas jeszcze nie było.
Zaczęliśmy w sobotę 24 września 2022 roku trasą przez Kraków (zwiedzanie Wawelu), następnie do Wiednia (zahaczamy o Muzeum Sisi), aż do chorwackiej Istrii, gdzie jesteśmy teraz.
Na pewno i kolejny tydzień spędzimy nad Adriatykiem z nadzieją na lepszą pogodę, bo na razie ciągle pada (kto by się spodziewał takiego deszczu we wrześniu w Chorwacji?), a potem zobaczymy. Może Albania, może Czarnogóra, może Rumunia… będziemy gonić słońce!
Ta faza podróży to dla nas też dobry test na drugi etap: czy jesteśmy dobrze spakowani i co nam się sprawdza ubraniowo, a co kompletnie nie. Poza tym- szkoła, bo przecież w 5-miesięcznej podróży nie możemy sobie pozwolić na „wieczne wakacje”. Ustalamy system nauki, który pozwoli nam realizować programy dziewczyn, przygotowywać się do egzaminów końcoworocznych oraz egzaminu ósmoklasisty, a przy tym mieć czas na bycie, oglądanie, zwiedzanie, plażę i wszystkie inne przyjemności.
Etap 2- za ocean
Cały czas też trwają przygotowania do drugiego etapu: szukamy tanich lotów i wytyczamy ostateczne kierunki.
Jest to niestety niełatwe, bo okres, kiedy będziemy się przemieszczać to „very high season” i ceny lotów (zwłaszcza tych międzykontynentalnych) są wystrzelone w kosmos. A my przecież musimy kupić 5 biletów!
To wszystko sprawia, że poza Chile w listopadzie, z którego mamy powrót przez Stany Zjednoczone, na ten moment nie wiemy jeszcze na pewno nic.
Chcemy przelecieć przez Australię lub Nową Zelandię, były tez Hawaje, ale ceny okazały się zabójcze. Skończymy na pewno w Azji. Ale jak, gdzie i co- to się okaże.
Ile więc pozostało z naszego romantycznego planu 12/12, gdzie mieliśmy spontanicznie wybierać kierunek, do którego polecimy za miesiąc? Właściwie nic. Życie, panie. Ceny lotów i nasz budżet, który nie chce się ani odrobinę naciągnąć, wysoki sezon, szkoła i praca, i na koniec jeszcze aparat ortodontyczny, który musimy zrobić w konkretnym czasie roku- to wszystko sprowadziło nas na ziemię.
Czy podcięło nam skrzydła? Ani odrobinę! Robimy to, bo czy 12 czy 5 miesięcy- i tak będzie to dla nas podróż życia. Co do tego nikt z nas nie ma wątpliwości.