To będzie artykuł na temat bardzo delikatny, ale mam wrażenie, że również bardzo potrzebny. Bo chociaż dżentelmeni podobno nie rozmawiają o pieniądzach, to jestem pewna, że dużo o nich myślą. Zresztą, w tak zwanych „dzisiejszych czasach”, a piszę w czerwcu 2022 roku, pewnie każdy myśli.
Skąd brać pieniądze na podróże? Przeczytaj i zainspiruj się naszymi sposobami na szukanie ich w domowym budżecie.
Ceny galopują jak szalone właściwie w każdym sektorze: prąd, paliwo, jedzenie, kredyt, wynajem mieszkania, wakacje nad morzem…
Podobno w tym roku 25% Polek i Polaków deklaruje, że nie pojedzie na wakacje z powodów finansowych. I cóż się dziwić!
Fryzjerka Rafała, która lubuje się w hotelach typu ol-ekskjuzmi i apartamentach nad polskim morzem, raportuje nam, że za „apartament” (czyli mieszkanie dwupokojowe z kuchnią dla dwóch osób) nad Bałtykiem na tydzień w zeszłym roku płaciła 4 tysiące, a w tym 7 tysięcy !!!!!!! (ja wiem, że nie ma takiego znaku interpunkcyjnego w języku polskim, ale 7 wykrzykników wstawiłam, żeby nie użyć brzydkiego słowa „f*ck”).
7 tysi za apartament nad morzem w Polsce? Z kapryśna pogodą? i bez jedzenia???? To ja się nie dziwię, że ludzi nie stać na takie wakacje. Mnie też by nie było stać!
Dlatego my nie szukamy wakacji w Polsce, bo ceny już daaawno przestały być konkurencyjne. Już dawno przestały w ogóle być porównywalne!
My nasze pieniądze na podróże wydajemy na dalsze kierunki. Kierunki, które często wywołują mocne wrażenie: Meksyk, Kolumbia, USA, Indie, Brazylia, Kuba… Brzmi egzotycznie i drogo, prawda? A uwierzycie, że najtańsze bilety w życiu kupiliśmy na Majorkę za mniej niż 10zł od osoby? A na Kubę polecieliśmy za 700zł?
No właśnie, ale tego nie wiedzą osoby, z którymi rozmawiamy i które słysząc o naszej liście wakacyjnych kierunków myślą sobie pewnie coś w rodzaju „wow, ci to mają pewnie forsy jak lodu”. A my właśnie nie mamy, choć to co mamy zapewne dla wielu jest bogactwem. Zależy od punktu odniesienia- zawsze dla kogoś będziesz bogaczem, a dla innego biedakiem.
Miesięcznie mamy do dyspozycji praktycznie jedną pensję, z której musimy wygospodarować pieniądze na wszystko, także i pieniądze na podróże. Dobrą pensję informatyka, ale pamiętajcie, że musi to starczyć na pięć osób, a nasze córki jedzą praktycznie jak dorosłe! Do tego żyjemy w dużym mieście, gdzie wszystko jest droższe, mieszkamy w wynajmowanym domu i spłacamy zobowiązania finansowe.
No i podróżujemy. Czy daleko?- to znowu sprawa względna. Dla tych, którzy na wakacyjne wojaże wybierają Kołobrzeg- daleko. Ale my mamy porównanie z innymi jeżdżącymi rodzinami, które nie raz poniewierają się miesiącami po bezdrożach Afryki albo objeżdżają świat w parę dni, więc dla nas nie takie znowu szalone są te nasze podróże.
A jak udaje nam się zaoszczędzić pieniądze na podróże, żeby móc sobie pozwolić na takie wyjazdy dla pięciu osób, to Wam zaraz opowiem. Btw- widzieliście już nasz artykuł o tym, dlaczego z nastolatkami podróżuje się trudniej? Jeśli nie, to zapraszam TUTAJ. Większe koszty takich wyjazdów to numer jeden na naszej liście. Po więcej zapraszam do artykułu.
Tymczasem wróćmy do tematu: pieniądze na podróże- jak je zaoszczędzić w przeciętnym budżecie rodzinnym?
1. Skala wyjazdu
No właśnie. Jeszcze tylko na starcie taka mała gwiazdeczka *.
Nasza pensja, mimo tego, że jedna, jest naprawdę bardzo dobra (choć nie tak dobra jak mogłoby się wydawać lub chcieć hehe). Dlatego zakres naszych wyjazdów może być daleki i udaje nam się znaleźć fundusze na egzotyczne kierunki.
Jeśli w Twoim przypadku masz do dyspozycji mniejszy budżet, a przecież i także dzieciaki na utrzymaniu, być może nie starczy na inny kontynent, ale już na Europę lub fajne wakacje w Polsce jak najbardziej. O tym jak dostosowywaliśmy na przykład nasz budżet na jednodniową wyprawę do Londynu przeczytasz TUTAJ.
Wierzę, że przedstawione tu nasze doświadczenia dla każdego mogą być przydatne i pomocne. Wystarczy tylko zmienić skalę, co oczywiście może być konieczne nie tylko ze względów pieniędzy, którymi dysponujecie, ale także innych jak Wasze możliwości językowe, poczucie bezpieczeństwa, które znika gdy bardziej oddalacie się od domu lub innych indywidualnych czynników.
I to właściwie jest już moja pierwsza rada, królowa wszystkich rad z tego artykułu: dopasuj skalę wyjazdu do swoich możliwości finansowych. Jeśli dysponujesz wyjściowo mniejszym budżetem, może nie ma co myśleć o ol-ekskjuzmi na Dominikanie, a Grecja okaże się wystarczająco atrakcyjna? A jeśli i Grecja to za wiele, może być przecież i tydzień pod namiotem w Boszkowie 🙂
Pozostałe rady-córki uporządkowałam i podzieliłam na trzy grupy, choć wszystkie one dotyczą…uwaga… OSZCZĘDNOŚCI!
Pierwsza grupa córek dotyczy oszczędzania w ogóle jako zwyczaju. Druga grupa- oszczędzania w warunkach domowych, przed wyjazdem, a trzecia- oszczędzania już na samym wyjeździe. No to lecimy!
2. Oszczędzamy regularnie- co miesiąc małą kwotę
Dużo łatwiej jest zaoszczędzić pieniądze na wyjazdy, jeśli oszczędza się regularnie. My mamy ustawiony przelew automatyczny, który co miesiąc stałą kwotę przerzuca na konto „podróże”. Mamy tak zresztą ustawione kilka innych dyspozycji jak „samochód” (odkładamy tam na naprawy lub coroczne koszty związane z przeglądem i ubezpieczeniem) lub „oszczędności”.
Wiadomo jak działa ludzki mózg- jeśli nie widzimy tych pieniędzy, bo są „zdjęte” z konta od razu po wypłacie, to po prostu mentalnie nie mamy ich do swojej dyspozycji i ich nie wydamy.
Innym pomysłem jest na przykład odkładanie do słoiczka każdej monety 5zł, która wbrew pozorom nie jest taka często występująca, żeby jakoś bardzo mogło to uszczuplić nasz budżet. Po paru miesiącach z pewnością zbierze się jakaś miła kwota.
Jeśli myślicie, że szkoda oszczędzać tak małych pieniędzy, to wiedzcie, że czas i tak minie. I po paru miesiącach możecie być z jakimiś drobnymi oszczędnościami lub bez nich.
3. Wszystkie ekstrasy to dla nas pieniądze na podróże
Tak, muszę się przyznać. Podróże są naszą pasją do tego stopnia, że wydalibyśmy na nie ostatnią złotówkę, a pieniędzy wydanych na wyjazdy nie żałujemy nigdy.
Dlatego pieniądze na podróże to u nas nie tylko te, które regularnie odkładamy, bo na konto „podróże” przelewamy też wszystkie ekstra pieniądze, które dostajemy. Oczywiście, jeśli nie mamy innych, pilniejszych potrzeb. Dlatego wszystkie finansowe prezenty od rodziny czy ekstra kasa z pracy ląduje na koncie z przeznaczeniem właśnie na ten cel.
4. Podróż w prezencie
Staramy się także łączyć przyjemne z.. przyjemnym 🙂 Korzystamy z okazji i dużo jeździmy, a podróże często są u nas „wręczane” w ramach prezentów, na które i tak wydalibyśmy nasze pieniądze.
Dlatego zamiast roweru, kucyka lub quada w ramach prezentu komunijnego Tosi pojechaliśmy rodzinnie do Jerozolimy (przeczytaj tutaj) poznawać miejsca, które były świadkami początków naszej wiary.
Dla Oli i Ady, które do komunii szły razem, pociągnęliśmy temat, chcąc, żeby wyjazd także był związany z miejscami ważnymi dla chrześcijaństwa i pojechaliśmy do Rzymu.
W ramach podziękowań za pomoc przy dzieciach jednych rodziców zabieraliśmy w podróż na Sycylię, a drugich do Barcelony. Szwagrowi w prezencie ślubnym kupiliśmy lot na Teneryfę, chociaż żałuję, ale nie zostaliśmy zabrani hihi.
Pokazuję ten tok myślenia- skoro i tak chcemy wydać pieniądze na prezent lub niespodziankę- my wybieramy wyprawę, wycieczkę lub choćby drobny wyjazd.
Dlatego i na mniejsze okazje nasze dziewczyny zamiast zabawek dostają wyjazdy lub wyjścia: jednodniowy wyjazd do Londynu na Dzień Dziecka, parki rozrywki w Inwałdzie na urodziny Tośki, a na mikołajki- wizyta w operze wrocławskiej.
Kolejne nasze doświadczenia będą już typowo z cyklu „jak mniej wydawać i mieć pieniądze na podróże”. No to na czym my konkretnie oszczędzamy?
5. Nie wydajemy pieniędzy na ubrania
No dobrze- prawie nie wydajemy.
Obserwuję dużo dziewczyn, także z naszego „podróżniczego podwórka”, które często pokazują swoje współprace z polskimi lub zagranicznymi markami odzieży, głównie dla dzieci. Wychwalają zalety takiej, a nie innej bawełny i niesamowite wzornictwo. I super. Tylko gdybyśmy my tak robili, to automatycznie działoby się to kosztem naszego budżetu na podróże. Bo nawet jeśli zakup kurtki dziecięcej za 600zł to inwestycja, bo będą ją nosić kolejne dzieci, to jednak z kasy trzeba wyskoczyć. My oczywiście też wyskakujemy z kasy, tylko o wiele mniejszej.
Bardzo dużo ubrań, które noszą nasze dzieci, dostajemy po kimś (kuzynce kuzynek lub koleżance). Potem nosi je cała moja trójeczka, a potem jeszcze oddajemy je młodszym kuzynkom. Jeśli więc jakaś rzecz jest dobrej jakości, to spokojnie „przechodzi przez nią” 5-6 dzieci.
To czego potrzebujemy dokupujemy w lumpeksach. I tam można znaleźć świetną kurtkę norweskiej firmy lub nieprzemakalne buty trekkingowe, tylko zamiast 600zł my płacimy za nie 7zł!!! (serio! jest taki jeden super-lump we Wrocławiu!) Zresztą- nie odkryłam Ameryki. Trend „lump finds” i „less waste” jest i u nas coraz bardziej popularny.
Ubrania, które potrzebujemy kupić nowe, bo jest to na przykład bielizna lub po prostu nie mamy czasu na szukanie czegoś w lumpie- kupujemy w tanich sklepach jak Pepco lub Lidl.
Jakość jest tam naprawdę niezła- kurtkę, którą za 60zł kupiłam na wyjazd do Nowego Jorku w 2017 mam i nosze nadal. Nic jej nie jest- ma tylko małe rozdarcie na mankiecie rękawa. Można więc chyba powiedzieć, że wielokrotnie mi się zamortyzowała 🙂
6. Zakupy w dyskontach
W Lidlu czy innej Biedronce to my w ogóle kupujemy nie tylko kurtki do Nowego Jorku 🙂 Mój mąż regularnie robi tam zakupy i powiem Wam, że jest specem od wyszukiwania przecen. Czasami aż się nawet złoszczę, bo zamrażalnik mamy pełen mięsa kupionego po niższej cenie, bo akurat we wtorek rano pani wszystko ometkowała na pomarańczowo i mój mąż „zaszalał”. Śmieję się, ale to prawda- korzystamy z promocji.
I staramy się nie wyrzucać jedzenia, wykorzystując wszystko, co mamy w lodówce, żeby jak najmniej kupować. Ze starego chleba robimy tosty, a z lekko pomarszczonych jabłek- ryż z jabłkami.
A jak ktoś nam daje, to nie wstydzimy się brać. Mama chce dać pierogi po niedzielnym obiedzie? Chętnie weźmiemy! Na rodzinnej imprezie zostało mięso, którego nikt nie chce, bo wszyscy mają brzuchy pełne? My chcemy i bierzemy! I wszystko siup- do zamrażalnika. U nas wszyscy „żarci”, więc na pewno się nie zmarnuje.
Ja w ogóle to nie lubię jak coś się wyrzuca, zwłaszcza jedzenie. I czuję, że jestem o krok od chodzenia „na skipy”, czyli do miejsc, gdzie w hurtowych ilościach wyrzuca się dobre jedzenie na przykład z supermarketów. Wiem, że nie miałabym oporów, żeby przejąć takie owoce lub warzywa, tylko jeszcze nie znalazłam informacji, gdzie są we Wrocławiu takie dobre punkty i niezamknięte śmietniki.
Próbowaliśmy też ratować jedzenie w aplikacji typu „Too good to go” albo „Foodsi”, ale poddaliśmy temat. Po początkowych sukcesach w kupowaniu za 10zł całego kartonu smacznych, choć nie pierwszej świeżości warzyw, okazało się, że w warzywniaku pani zaczyna nam „wciskać” produkty, których na pewno sami byśmy nie wzięli: biały sos pieczeniowy w torebce lub przeterminowany ser mascarpone. Nawet za te 10zł nie chcieliśmy się dać naciągać. A jedzenie „do uratowania” w restauracji jakoś nam stale śmiga koło nosa- niby Wrocław duże miasto, ale okazji do zakupu w knajpie za bezcen jeszcze nie znalazłam.
7. Nie jemy na mieście
Właściwie wszystkie posiłki jemy w domu i gotujemy sami. Zresztą oboje z Rafałem bardzo to lubimy, a że mamy dryg do kucharzenia- wszyscy są zadowoleni: i my i nasz rodzinny budżet.
Tosia przez pewien czas chodziła na obiady szkolne, ale ostatecznie zrezygnowaliśmy z tej opcji. Często jedzenie było zimne i niezbyt smaczne, więc nasza najstarsza córka nie szła na posiłek lub oddawała pełny talerz, ledwie umoczywszy łyżkę, a my mieliśmy poczucie, że pieniądze idą z dymem.
Dodatkowo cena obiadu w szkole stale rosła, ostatecznie zatrzymując się na kwocie 14zł za dzień, co w skali miesiąca daje kwotę około 300zł. Dla nas to sporo pieniędzy, które wolimy wydać w inny sposób. Dlatego zrezygnowaliśmy ze szkolnych obiadów, a Tośka dostaje większe śniadanie do szkoły. Za to po powrocie do domu je nasz obiad aż jej się uszy trzęsą!
Rodzinnie na mieście jemy bardzo rzadko, bo w tej chwili takie wspólne wyjście na ulubione tajskie to kwota rzędu 200zł. Dla jednych mało, dla innych dużo. Dla nas jednak sporo.
Pozostawiamy sobie tę przyjemność na czas wyjazdu, gdy siłą rzeczy jesteśmy na to „skazani”, oczywiście w pozytywnym sensie. Wtedy właśnie dla odmiany nie gotujemy sami tylko korzystamy z lokali na mieście. Czasem będzie to restauracja, ale o wiele częściej- miejscowy street food jedzony na krawężniku u cioci z budy 🙂
8. Mamy stary samochód
Wcześniej jeździliśmy Renault Espace, a w tej chwili mamy zwykłego Citroena C4 Picasso. Żadne tam aj waj.
Mąż co prawda tęsknym wzrokiem patrzy w stronę pokaźnych suv-ów i czasem na głos zastanawia się, gdzie są te wszystkie pieniądze, które zarabia, że jeździmy tą naszą „cytryną”, ale wiadomo, gdzie one są: we wspomnieniach z podróży.
9. I drugi samochód do jazdy po mieście
No właśnie- skalkulowaliśmy, że finansowo opłaca nam się mieć drugie, mniejsze autko do jeżdżenia po mieście. Mniej pali, łatwiej się parkuje, jest oszczędniejsze, choć na pewno mniej wygodne dla naszej piątki. Ale w końcu- to tylko na krótkie trasy po Wrocławiu.
I powiem Wam, że mieliśmy nosa. Naszego Peugeocika 206 kupiliśmy w styczniu czy lutym 2022, tuż przed wybuchem wojny i podwyżkami cen paliwa. I już wiemy, że na tym oszczędziliśmy, nawet mimo konieczności wyskoczenia z pieniędzy na drugie auto oraz dodatkowymi kosztami jak przegląd czy ubezpieczenie.
10. Kupujemy z drugiej ręki i długo używamy rzeczy
Wybierając sprzęt do domu chętnie korzystamy z OLX i innych opcji kupna z drugiej ręki. Nie dalej jak dzisiaj Rafał przyniósł do domu właściwie nowiutki dywan z ikei odkupiony od pani za 20zł. W sklepie musielibyśmy zapłacić 100zł. Ziarnko do ziarnka!
Albo przy wymianie robota kuchennego- zamiast Thermomixa za parę tysięcy znaleźliśmy następcę modelu, z którym chcieliśmy się pożegnać i zapłaciliśmy za niego na OLX 200zł. Za takie pieniądze to choćby wysiadł po pół roku- możemy za parę miesięcy szukać nowego. W stosunku do thermomiksa i tak mamy 30 zepsutych mikserów do przodu 🙂
Inna sprawa jest taka, że korzystamy z rzeczy tak długo, jak się da. Poprzedni robot kuchenny był u nas 12 lat, aż padł. Gofrownicy, którą dostaliśmy na ślub 17 lat temu, używamy nadal. Podobnie z mikserem i wieloma innymi urządzeniami. Tak samo rzadko wymieniamy telefony i komputery. Zresztą- i to kupujemy z drugiej ręki. A rzeczy, których już sami nie potrzebujemy, sprzedajemy na OLX.
Wyjątkiem od zasady „niewydawania pieniędzy” na sprzęty jest działka foto. Zwłaszcza teraz, gdy myślimy o dynamiczniejszym rozwoju bloga. Zainwestowaliśmy ostatnio w aparat i nowy obiektyw, kupiliśmy drona i profesjonalne GoPro (chociaż już go nie mamy, bo parę miesięcy temu padliśmy ofiarą włamania). Zresztą- i to w sumie można podciągnąć pod pieniądze wydane na podróże, prawda?
11. Who cares czyli priorytety
No właśnie- to jest zasada, która podsumowuje kilka poprzednich: who cares. My po prostu nie przykładamy wagi do tego, czy mamy markowe ciuchy, czy kurtkę z Lidla z lekkim rozdarciem na rękawie. Albo czy mamy w kuchni KitchenAida za 3k czy Bosha za 200zł. Nie jest nam to potrzebne do pracy, a czasem do starcia marchewki do zupy.
Jeśli ma się określony budżet do dyspozycji, to zawsze jest kwestia wyboru. Dla nas jest on jasny 🙂
12. Optymalizujemy abonamenty
O tym przypomniał mi Rafał: optymalizacja abonamentów. A ja dodam, że pewnie dla każdego to oznacza coś innego.
Może to być rezygnacja z abonamentu, z którego i tak nie korzystamy (jak my z jedzeniem w szkolnej stołówce Tosi) lub możemy się obejść (płatna telewizja kablowa). Ale może też być przejście na abonament, który zazwyczaj jest tańszy niż pojedyncza usługa, dla rzeczy, o których wiemy, że są nam potrzebne.
Po latach zmian operatorów aktualnie jesteśmy na „telefonicznych śmieciówkach”, a najwyższy rachunek za telefon wynosi w okolicy 20zł za miesiąc. Pozostałe to coś w rodzaju 8zł. I mamy wszystko, czego potrzebujemy.
Nie mamy abonamentu na telewizję kablową (ba! w ogóle nie mamy w domu telewizora!), nie płacimy za vod, netflixa, hbo go czy spotify.
Jedyny abonament mamy na e-książki w czytnikach naszych dziewczyn, ale ten akurat jest darmowy z miejscowej biblioteki.
Kolejne punkty to już z kolei podsumowanie naszych doświadczeń konkretnie z wyjazdów. Niekoniecznie skąd brać pieniądze na podróże, ale jak je dobrze w podróży wydawać. No to lecimy.
13. Bilety również kupujemy z promocji
Bardzo rzadko zdarza się, żebyśmy kupowali bilety tam, dokąd chcemy, a przynajmniej jeśli chodzi o dalekie i długie wyjazdy. Pierwszy i ostatni raz to było chyba wtedy, gdy lecieliśmy z 10-miesieczną Adą do Brazylii (trochę o tym TUTAJ).
Poza tym raczej działamy według schematu: jest promocja, kupujemy bilety! Dlatego zazwyczaj latamy tam gdzie poprowadzą nas bilety, a nie tam gdzie celowo chcemy. W ten właśnie sposób kupiliśmy bilety na wyprawę do Chile, która czeka nas już w listopadzie.
14. Cała reszta też jest w promocji
Gdy już wiemy, gdzie lecimy, przygotowujemy plan podróży. Ponieważ wyjazdy to to, na czym nie chcemy oszczędzać, w sensie rezygnowania z ciekawych miejsc do odwiedzenia, nie poddajemy się i zaznaczamy na mapie wszystkie punkty, które chcemy zobaczyć, a potem szukamy najtańszych opcji, żeby to zrobić.
Czasem będzie to tańsza taryfa autobusu, który nas przewiezie z miejsca do miejsca. Czasem bilety na loty wewnętrzne, których szukamy jak najtaniej u kilku lokalnych przewodników (tak było podczas naszej ostatniej wyprawy do Kolumbii).
Zawsze staramy się szukać najtańszej opcji noclegu, nie rezygnując przy tym do końca z jakości. Nie śpimy jednak w luksusowych hotelach z basenem- częściej u ludzi znalezionych na AirBnb. Za to w Stanach w kamperze- ale też najtańszym, jaki mogliśmy wynająć i zmieścić się w nim całą piątką.
15. Wszystko organizujemy sami
Sami znajdujemy noclegi, transport, bilety na atrakcje. Nie płacimy wiec żadnej agencji ani biuru podróży za przygotowanie wyprawy.
To naprawdę duża oszczędność, ale też ogromne poczucie sprawczości i niezależności, choć na pewno nie oszczędność czasu.
Ekstra rada: Podróżujcie z małymi dziećmi
Nasze już są coraz starsze, ale zaczynaliśmy, gdy były małe. I Wam to również zalecamy jeśli chcecie oszczędności, bo dla małych dzieci wszystko jest po prostu taniej: zaczynając od darmowych biletów na samolot dla dzieci poniżej 2 r.ż., kończąc na tym, że maluchy mniej jedzą i mogą spać z Wami w jednym łóżku, więc wystarczy Wam znaleźć mniejszy pokój w hotelu. Tą sprawę rozwijałam szerzej w tym artykule.
Wiem, że na tą akurat kwestię nie mamy wpływu i nasze dzieci mają tyle lat ile mają, i w dodatku idą wiekiem tylko w jedna stronę. Pisze to jednak po to, żebyście nie żałowali, że byłoby taniej, gdybyście zaczęli wcześniej. Owszem, byłoby! Dlatego zachęta do jak najwcześniejszego podjęcia tematu wspólnych rodzinnych podróży, co by niczego w życiu nie żałować, niech będzie dobrym zakończeniem i puentą do całego tego artykułu.
Czy ktoś go w ogóle doczytał do końca???